wtorek, 20 maja 2014

Killer Be Killed - Killer Be Killed (2014)




Na zadzie Max Cavalera usiedzieć nie jest w stanie, czego dowodem debiut super grupy, dream teamu czy jakkolwiek określić Killer Be Killed. Kto inspiratorem takiej kolaboracji w poprzednim zdaniu już odpowiedzi udzielić zechciałem ;) - nie jest to aksjomat, a wyłącznie intuicja piszącego. :) Nie czytałem wywiadów z członkami formacji, wiele o samym projekcie nie wiem, bo i niedawno do świadomości mojej dotarło, że coś w takiej konfiguracji personalnej jest szykowane - stąd że szefem tych szefów jest Max zakładam ze względu na lat kilka temu przebąkiwane plany, coby z Gregiem Puciato jaki projekcik skręcił. Zaprosił zatem też do współpracy Troy'a Sandersa i Dave'a Elitcha, co na papierze szansę o wysokim współczynniku prawdopodobieństwa sukcesu dawało i tym razem wprost proporcjonalnie na rzeczywistość się przełożyło. Bo oto od pierwszych dźwięków soczysty modern thrash jest serwowany, z solidną dawką polotu, pod ścianą łomotu i zgrzytu zakamuflowanym przebojowym szlifem oraz brzmieniem potężnym o nieco rozmytej barwie. Taki oparty na charakterystycznej manierze kompozycyjnej Maxa z trzonem firmowych motorycznych riffów, ale co istotne muśnięty niekonwencjonalnymi jednocześnie rozwiązaniami, czego szczególnie brakowało na ostatnich albumach Soulfly i Cavalera Conspiracy. Ani Savages ani Blunt Force Trauma nie miały tego intrygującego połysku jakim K.B.K. lśni, do słuchacza niezwykle intensywnie przemawia i zniewala już po pierwszym kontakcie. Nie nudzi, ziewania nie wywołuje gdyż jest tu zarówno chwytliwy melodyczny lep jak i podskórnie tętniąca niebanalna kombinatoryka. Ona w warstwie instrumentalnej swoje piętno odcisnęła, jak i przede wszystkim za sprawą nietuzinkowych popisów z gardeł Puciato i Sandersa dochodzących na wokalną strukturę wpłynęła. Jestem ja pod ogromnym wrażeniem obłędnych wrzasków i głębokich harmonii głosu Grega jak i tak typowych dla Troy’a Sandersa odjechanych zaśpiewów, którymi w równym stopniu zachwyca w macierzystej formacji jak i w numerach Killera. To właśnie w tym bogactwie wokalnym upatruje powodu mojego szczególnego zachwytu – ono być może kluczem do zrozumienia skąd w tej muzyce tyle wyobraźni i polotu. Słucham i na nowo taką estetyką jestem pochłonięty, a to wyczyn zaiście spory gdyż od czasu pewnego thrashowy łomot nie budził już we mnie większych emocji. Klasyczne ekipy swoje ogonki połykać zaczęły, a ta jednowymiarowa estetyka łupanki nieco infantylna się zdawała. Mam takie wrażenie, że skrajne bieguny w szerokim thrashowym gatunku mnie jedynie już dziś interesują, znaczy albo surowe grzanie na granicy coreowego chaosu czy deathowej brutalności lub właśnie przebojowe nowocześnie zaaranżowane urozmaicanie faktur. Środek gdzie do heavy tradycji się nawiązuje zupełnie do mnie nie przemawia, stąd brak sympatii do ostatnich krążków Testament czy Overkill. Taki już ze mnie bez szacunku dla legend trendziarski motherfucker! ;)

P.S. Tak po prawdzie nie dziwi mnie taka wysoka jakość debiutanckiego krążka Killer Be Killed, gdyż kompozycja, co kilka lat wcześniej na albumie Soulfly zagościła, a wynikiem dialogu wokalnego z Puciato była, zacnie się prezentowała. Rise of the Fallen zdecydowanie na Omenie brylowała i tylko żal, że schematyczne, toporne klisze i szablony jej towarzyszyły. :(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj