czwartek, 9 lutego 2017

The Founder / McImperium (2016) - John Lee Hancock




Do „Maka” to ja nie chodzę, bo jest mi nie po drodze. Problemem nie jest mój weganizm czy wegetarianizm, a zmysł czysto estetyczny. Zwyczajnie nie lubię patrzeć na te zunifikowane postaci, w mordę uprzejme, ze zautomatyzowanym posłuszeństwem wobec klienta. Nie jestem w stanie zdzierżyć tych sztucznych uśmiechów przyklejonych do twarzy, ludzi odzianych z godności, niczym małpy wystawionych na widok klienta i ogólnie całego tego kolorowego plastiku wokół i na tacce. Natomiast biografie, czy inne quasi monografie wszelkiej maści od zawsze były mi po drodze, zatem na film o postaciach związanych z początkami fast foodowego giganta pójść musiałem, chociaż te wszystkie nazwiska z burgerowego imperium absolutnie mi nieznane. Dodatkowym atutem filmu zdawał się Michael Keaton, który drugą młodość na ekranach przeżywa i zdaje się przekonywać, że ten powrót sięga sporo wyżej niż to, czym przed laty zasłyną. Tutaj żadnego zawodu nie zanotowałem, bo w roli Ray’a Krocka odnalazł się wyśmienicie i rzeczywiście to on obok kilku równie dobrych aktorów stanowi o ogólnie pozytywnym wrażeniu, jakie film na mnie zrobił. Typowo amerykańska historia, sen amerykański spełniony, czyli od niemal zera do dosłownie miliardera. Od zdesperowanego sprzedawcy szejkerów, który trafia na żyłę złota i dzięki WYTRWAŁOŚCI i niestety, co w biznesie symptomatyczne, bezwzględności, w wątpliwych etycznie okolicznościach zmienia mały rodzinny interes w korporacyjnego potentata, trzęsąc w wieku przedemerytalnym całym rynkiem. Zeżryj konkurencję zanim ona ciebie skonsumuje, złam umowy, bo one jak serca, a ludzie przecież je łamią. Idź po całości, bez skrupułów, wpadając w obsesję, stając się zawodową pijawką w bezlitosnym świecie interesów. Nagrodą będzie fortuna i LEGENDA, którą twoja postać zostanie owiana, a koszty? Jakie koszty? Z kasą jesteś do przodu, a ludzie, których po drodze zdeptałeś, jakoś się pozbierają i odnajdą w nowych okolicznościach. Pomimo, że The Founder to taka wdzięczna, nieskomplikowana w formie, nieprzekombinowana opowieść o kreacji, to jednak płynący z niej morał jest niestety gorzki, mimo masy cukru w tej light coli. To tajemnica upadku dobrej idei, na rzecz pogoni za pieniądzem i sławą. Kuluary zbudowania nowego amerykańskiego kościoła, w którym miast gorliwego symbolicznego konsumowania Chrystusa, wpierdala się wprost tłuste kotlety, budując wokół idealistyczny mit. Jako historia, socjologiczny i biznesowy fenomen jest to fascynujące, lecz niestety z za małą ilością ikry opowiedziane. Poprawnie i z momentami, z niezłym tempem, ale bez permanentnego napięcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj