wtorek, 7 lutego 2017

Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej (2017) - Maria Sadowska




Taka to oto wielka i przyjemna niespodzianka! Bowiem pani piosenkarka, jurorka i reżyserka (w ogóle wielu talentów posiadaczka, której to poprzednie wątpliwej jakości dzieło pozwoliłem sobie skrytykować kontynuuje prace w branży filmowej i powraca z rewelacyjnej jakości produkcją. Może to niespodzianka połowiczna, bo temat posiadał spory potencjał i trzeba by się bardzo postarać aby go zaprzepaścić. Nie oszukujmy się jednakże, prawda i rzeczywistość bywają brutalne, zatem nie jednemu reżyserowi udało się spieprzyć coś co spieprzyć teoretycznie nie mógł. Zatem uznanie dla Sadowskiej, że podołała zadaniu i tym razem zrobiła film wartościowy, bo o ważkim temacie traktujący ale i z obowiązkowym też dystansem i wynikającym z niego rześkim poczuciem humoru. Lecą zatem z ekranu obrazowe określenia intymnych części ciała - ciała w wymyślnych pozach sztukę kochania w praktyce prezentują i ogólnie odważnie aktorska golizna świeci. Jednak mimo, że ona bez cięć cenzorskich,  to wulgarności w niej nie odnajdziecie, bo nawet jeśli bezpośrednia, to z kobiecej perspektywy pokazana. Tak jak filozofia Michaliny Wisłockiej, w której akt seksualny bez ciepła uczuć bezwartościowy, lub przynajmniej niepełny. Do tego cała plejada aktorskich osobowości, przedstawicieli świata rozrywki w osobliwych rolach daje fantastyczny popis! Ze smaczkami w rodzaju tanecznego Szyca, Lubosa jako (jak doczytałem w kobiecych komentarzach skutecznie podniecającego) najbrzydszego amanta w historii kina, imponującego rozmiarem brzucha kuracjusza Grzegorza Halamy (bo przyrodzenia akurat on nie pokazał :)) i czarującej głosem i urodą Ani Rusowicz osadzonej w czasach panowania na scenie jej matki. Jednak największym walorem Sztuki kochania jest bezdyskusyjnie, mimo zabiegów charakteryzacji pomniejszającej urodę o kilkanaście poziomów atrakcyjniejsza fizycznie od kreowanego oryginału Magdalena Boczarska. Ona tą zjawiskowa rolą zasłużyła na całą masę branżowych nagród, a jakiekolwiek jej pominięcie w przyszłych nominacjach w sezonie festiwalowym uznam za totalną ignorancję, tych którzy o jakości polskiego kina pośrednio decydują. Podsumowując, bo mimo wszystko (tutaj będzie aluzja) lepiej sztukę kochania uprawiać niż o niej czytać, lub odnosząc się do filmu w kontrze do tego tekstu – oglądać niż opisywać, to rewelacyjnie pokazana, znakomicie zagrana niesamowita historia nietuzinkowej, wielobarwnej postaci. Charyzmatycznej heroski swoich czasów, kobiety która idealnie wpisała się w potoczne rozumienie przysłowia „Gdzie diabeł nie może tam babę pośle". Która z pewnością nie była ślepa, że tak barwnie „o kolorach napisała” i empatią oraz naturalną troską wszystkie „kochanieńkie” i „skarby” zjednywała. Historii jej życia, w którą bez obiekcji, dzięki ekspresyjności formy chce mi się wierzyć, iż była w pełni prawdziwa, chociaż z zasady zawsze w filmowych biografiach doszukuję się manipulacyjnych sztuczek, które mają na celu dodatkowe uatrakcyjnienie i wiem, bo „wierząc” to naiwny nie jestem, że i w tym przypadku twórcy nie omieszkali tego uczynić. Wybaczam im te potencjalne ingerencje, ten nieco usprawiedliwiający ton dla ewidentnych rodzinnych zaniedbań bohaterki, bo bawiłem się rewelacyjnie, a film zamiast zamęczyć typowo polskim psychologicznym dramatyzmem na granicy udręki, miał tak zwyczajnie dostarczyć wartościowej dobrej zabawy. Jestem też wdzięczny za niego od strony praktycznej w dwojakim znaczeniu. O pierwszym będę milczał, bo to kwestia, psss… intymna. ;) O drugim bez ogródek, wstydu i strachu napiszę. Dziękuję za niego właśnie teraz, kiedy co smutne walka z homontem zakładanym przez świętoszkowatych hipokrytów musi być na nowo podejmowana.

P.S.  Przyznaje że jestem nieco zbity z tropu, teraz w Polsce „dobrej” bo „naszej”, jedynej i właściwej partyjnej zmiany. Zaskoczony okolicznościami, bowiem ostatnio Powidoki, a teraz (z przytupem) Sztuka kochania wypełnia sale studyjnego kina do oporu, a ja muszę bilet na trzy dni wcześniej kupować. Polskie kino ma się dobrze w czasach panowania propagandy oczyszczającej suwerena z godności, o czym nie tylko frekwencja na tych dwóch tytułach świadczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj