Ron Howard to świetny rzemieślnik z przebłyskiem geniuszu od czasu do czasu, który fundament w postaci jak zawsze
dobrej historii najlepiej przez życie napisanej (co autentyzmu dodaje i przed
przeszarżowaniem chroni), potrafi kapitalnie zagospodarować. W tym konkretnie
przypadku nią życie nieco przez historię zapomnianego boksera, który licznymi zbiegami
okoliczności w biedę wpędzony musi z przeciwnościami walcząc bezpieczeństwo
rodzinie zapewnić. Zrealizowany według hollywoodzkich wytycznych, by za serducho
chwytało i napięcie w miarę możliwości wciąż rosło - czepiać się zatem nie
bardzo jest czego, bo Howard żadnego ryzyka nie podejmuje, ale i trzymając się
formuły nie ogałaca produkcji z wysokiego natężenia przeżyć, kreując sprawnie
więź widza z bohaterami i tym sposobem ich emocjonalnie angażując. Sekwencje
walk są bardzo dobre - czuć pot czuć adrenalinę, sam bohater siłą charakteru,
determinacją, honorowymi zasadami i uczciwością sympatię wraz z szacunkiem zaskarbia. Drugą szansę z
nieodłącznym pakietem obaw o zdrowie i życie otrzymuje, wraz z podejrzliwością
o to kto tu komu dobry interes zapewnia, bo boks to od zawsze przede wszystkim żniwo
dla promotorów i wszelkiej maści pijawek, a prawdziwy przyjaciel pośród nich
wszystkich to prawdziwy wyjątek. W tej roli wybitny aktor tła występuje - przed orkiestrę
nie wychodząc prawdziwy koncert umiejętności znakomity Paul Giamatti daje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz