O
Johnie, który w legendarnej stonerowej kapeli głos dawał tekst ten krótki będzie.
O człowieku, który po zgonie ikony niewiele w kwestii zwiększenia własnej
popularności osiągnął – bardziej jechał na sentymencie starych fanów niż rzeczy
przełomowych dokonywał. Jednak pomimo braku rewolucyjnych pomysłów na scenie pozostał i od czasu do czasu o sobie
przypomina robiąc to w stylu, który nigdy wstydu mu nie przyniósł. Było pośród
jego działań Hermano, Unidy, ostatnio Vista Chino, a równolegle solowe nagrania,
o których trzy lata temu z powściągliwą ekscytacją pisałem. Dzisiaj bardziej z
racji obowiązku, bo trzeba zaznaczyć, że chłop nie sczezł tylko coś tam sobie w
dźwiękach dłubie napiszę tylko, że The Coyote Who Spoke In Tongues to zaskakująco dobry zbiór
akustycznych nagrań, częściowo, oczywiście w formule „rozkręcony piec na maksa”
znanych (Green Machine, Gardenia, Space Cadet i El Rodeo) podczas odsłuchu,
których moje myśli biegną w stronę innej amerykańskiej legendy początku lat
dziewięćdziesiątych. Mają w sobie bowiem, szczególnie te świeże kompozycje
Garcii potencjał komercyjny podobny do tego, jakim maźnięte numery z Higher
Truth Chrisa Cornella. Może i piosenki Johna mniej melodyjne, bardziej
pierwotne, tudzież surowe, lecz słucha ich się z przyjemnością przez pryzmat
także naprawdę świetnej wokalnej dyspozycji kierownika tego zamieszania. Nie
zmienią z pewnością biegu historii rocka, żadnego przełomu w karierze Garcii kontynuowanej w głębokim cieniu mainstreamu nie przyniosą. Pewnie sam autor
takich wymagań wobec nich sobie nie stawia, traktuje je jako zaspokojenie głębokiej potrzeby tworzenia i prezentowania owoców własnej zabawy z czystymi
gatunkowo dźwiękami. Nie powiem by taka anty gwiazdorska postawa mi nie
imponowała, nie zaprzeczę też, że to bardzo udany, chociaż pewnie o
ograniczonej żywotności krążek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz