środa, 24 maja 2017

Fear and Loathing in Las Vegas / Las Vegas Parano (1998) - Terry Gilliam




Co to do cholery było? Totalna paranoja, odjazd i zjazd konkretny! Dwa naszprycowane typy (Depp i Del Toro), kabriolet, pustynia i klawa muza, a całość w wariackim pędzie. W głowach głosy i niezrozumiały plan, iluzje zwizualizowane i dla widza do odszukania i zanalizowania pewnie drugie dno. Tyle, że ja przetrawić bez objawów niestrawności formy i treści nie zdołałem. Poddałem się, spieprzyłem w panice. To absmak wywołało, było kompletnie sfiksowane, niebezpiecznie halucynogenne, ekstremalnie abstrakcyjne i alegoriami przeładowane, a ja to akurat na kwasie nie bywam, więc wejście w ten wymiar nie mogło skończyć się inaczej jak kompletnym odrzuceniem i niezrozumieniem.

P.S. Nie wiem co trzeba brać, by takie eksploracje uskuteczniać. Wiadomo Terry Gilliam za kamerą, ale nawet po nim nie spodziewałem się takiego fioła. Może to dziwne i zaskakujące, ale będąc oddanym fanem Fisher Kinga i Twelve Monkeys nie znalazłem w Las Vegas Parano, prócz doskonałego aktorstwa nic dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj