Co to do cholery było? Totalna paranoja, odjazd i zjazd konkretny! Dwa naszprycowane typy (Depp i Del Toro),
kabriolet, pustynia i klawa muza, a całość w wariackim pędzie. W
głowach głosy i niezrozumiały plan, iluzje zwizualizowane i dla widza do
odszukania i zanalizowania pewnie drugie dno. Tyle, że ja przetrawić bez objawów
niestrawności formy i treści nie zdołałem. Poddałem się, spieprzyłem w panice. To absmak wywołało, było kompletnie sfiksowane, niebezpiecznie halucynogenne, ekstremalnie
abstrakcyjne i alegoriami przeładowane, a ja to akurat na kwasie nie bywam,
więc wejście w ten wymiar nie mogło skończyć się inaczej jak kompletnym odrzuceniem i niezrozumieniem.
P.S. Nie wiem co trzeba brać, by
takie eksploracje uskuteczniać. Wiadomo Terry Gilliam za kamerą, ale nawet po
nim nie spodziewałem się takiego fioła. Może to dziwne i zaskakujące, ale
będąc oddanym fanem Fisher Kinga i Twelve Monkeys nie znalazłem w Las Vegas Parano, prócz doskonałego aktorstwa nic dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz