Porcięta na szelkach królują (to chyba jednak nie to samo co ogrodniczki?), człowiecze osobliwości poczynaniami zadziwiają, przerysowany amerykański akcent z południa bawi i historyczne postaci w tle smaczku dodają. Wizualnie to jest bomba, wrażenie robi kapitalna kolorystyka nawiązująca klimatem do czarno-białej konwencji, ale nie rezygnująca z wyrazistych barw w piaskowych odcieniach. Aktorsko jest wyśmienicie, bez wyjątków, wszyscy razem i każdy z osobna popis daje. Widać, że to ręce i oczy braci Coenów za projektem stoją, bo aktorska śmietanka do najwyższych warsztatowo lotów zainspirowana, zaś w treści masa ironii i humoru, a pod rozrywkową powierzchnią skryte nawiązania do klasycznej "Odysei" Homera. Tyle, że jak kultem otaczam kino Coenów, które w tle groteskowy żart kamufluje, a w pierwszym rzędzie stawia mocną treść (Fargo, No Country for Old Men, True Grit, Barton Fink), ewentualnie w nostalgicznym tonie balladę serwuje (Inside Llewyn Davis, A Serious Man), tak w pełni nie mogę docenić tych ich tytułów, które aspirują do miana kultowych rozśmieszaczy. Zakładam, że pomimo, iż wszyscy oficjalnie przed nimi klękają to w rzeczywistości takich jak ja nieprzekonanych jest wielu.
P.S. Mimo wszystko warto, nawet jeśli wyłącznie dla dwóch odsłon Man of Constant Sorrow.
P.S. Mimo wszystko warto, nawet jeśli wyłącznie dla dwóch odsłon Man of Constant Sorrow.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz