Solas okazał się jednym z
największych rozczarowań ubiegłego roku, co było zaskoczeniem sporym, bowiem wcześniejszy Raise a Little Hell prezentował zespół w zwyżkowej formie.
Czysty siarczysty rock krążek wypełniał i albo ze względu na bardzo intensywne, systematyczne publikowanie płyt pomysłów zabrakło, albo Irlandczycy postanowili zamieszać w
stylistyce by nieco formułę odświeżyć. Niestety pobłądzili biedacy i miałki
materiał sprokurowali - nudę i marazm do swojej żywiołowej muzycznej macierzy wtłoczyli. Stąd, aby przepracować rozczarowanie i smutek z takiego obrotu spraw przezwyciężyć należało powrócić do tych albumów, które kilka lat temu w
orbicie moich zainteresowań The Answer ustawiły i przypomnieć sobie, czym ekipa
Cormaca Neesona mnie do siebie przekonała. Rise, czyli debiut z wczesnego lata 2006 roku tym
krążkiem, który w optymalnych proporcjach zawiera w sobie wszelkie zalety
muzyki The Answer. W pierwszym rzędzie rockowy pazur i energię, dalej kapitalny groove wraz z nieprzesadzoną chwytliwością i fantastyczne wokalne możliwości frontmana. W zasadniczo melodyjnej
muzyce sporo szorstkości, która chroni przed banalną poprawnością. Jest
odpowiednio rasowo, a chwilami nawet dziko, przekrój inspiracji w szlachetnych klasycznych brzmieniach osadzony, więc i ryzykownych eksperymentów wyspiarze oszczędzają. Grają na Rise może mało oryginalnie, lecz absolutnie nie wtórnie - ich spojrzenie na blues (Memphis Water), soul/gospel (Preachin'), zerkanie w stronę Stonesów, czasem Aerosmith, plumknięcie dobrej ckliwej ballady (Always), poszukiwanie swojego miejsca na przecięciu tradycji brytyjskiej i amerykańskiej posiada swoje uroki i potrafi ich magnetyzm skutecznie spożytkować. Ciesząc się wszystkim sprzed Solas nie porzucam nadziei, że ten band nie jest jeszcze stracony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz