Jeszcze
kilka lat wstecz nie dawałem rady sprostać dźwiękom emitowanym przez
Dillingera, fakt doceniałem kunszt i wyobraźnię, ale do ich sedna dotrzeć nie
potrafiłem. Nawet po One of Us Is the Killer, kiedy przełom w moim osobistym
odbiorze tej fascynującej sztuki nastąpił, nie przypuszczałem, że będę w stanie
całą dyskografię zaakceptować. Dzisiaj brak mi jedynie przekonania do debiutu,
bo przede wszystkim nie było na nim Grega Puciato, który w mojej opinii stał
się dla ekipy kierowanej przez Bena Weinmana prawdziwym skarbem. To jaki użytek
ze strun głosowych robi ten gość porównywalne chyba wyłącznie z ekwilibrystyką
Mike’a Pattona – ta skala szeroka, od histerycznego wrzasku po ciepłą, głęboką
barwę. Dzięki jego niesamowitym umiejętnościom pogmatwana muzyka staje się nie
tylko bardziej przystępna, ale przede wszystkim wygrywa na atrakcyjności
interpretacyjnej. Fuzja wielu składowych, gra kontrastami i odwaga w
kreowaniu pełnej wyobraźni przestrzennej formuły wpierw wprowadza w konsternację, za moment już intryguje, by po
odpowiedniej ilości spotkań zacząć uzależniać. Poznając po latach, w pełni
świadomie krążki grupy, na biegu wstecznym, gdyż taka naturalna kolej rzeczy, gdy
z poślizgiem wkręca się w muzykę, która pierwotnie zbyt szalona by z miejsca
sympatię wzbudzić. Wtedy z zupełnie innej perspektywy rozpoznaje się ewolucję
formuły, która dla wieloletniego konesera TDEP z biegiem czasu stawała się bardziej
klarowna, czytelna czy zwyczajnie konwencjonalna. Dla mnie natomiast albumy
przed Option Paralysis stawiały ambitne cele, by z tej dźwiękowej lawy wychwycić
precyzyjne struktury, aby z chaosu wyłonił się zakamuflowany porządek. Gdyby
nie rozwijana konsekwentnie dojrzałość aranżacyjna zapewne nie byłbym w stanie dotrzeć
do jądra propozycji sprzed lat. Na starcie trzeba było zaprzyjaźnić się z kompozycjami
z groovem pulsującym, by w konsekwencji oswoić te bardziej nerwowe, dla laika
pełne bałaganu. :) Stąd Miss Machine swoje odczekać musiała, cierpliwości szczęśliwie
starczyło i jej blask teraz w pełnej krasie został dostrzeżony. Słucham obecnie dwójki i nie czuję dyskomfortu w towarzystwie nawet tych skrajnie
skomplikowanych faktur, ani nie mam wrażenia by pomiędzy Miss Machine, a
ostatnią (mam na nadzieję, że nie ostateczną) Dissociation dystans był ogromny,
a zmiany narwane. Ewolucja stylistyki Dillingera jest ustawiczna, lecz
absolutnie pozbawiona gwałtownych przeobrażeń, które jeszcze jakiś czas temu jakimś
niezrozumiałym sposobem odczuwałem. Zresztą wszechstronność muzycznej
propozycji w obrębie kręgosłupa rytmicznego i wokalnej interpretacji od albumu
z 2004 roku stała się szansą na przyciągnięcie nie tylko fanów sceny ekstremalnej,
ale także wzbudzeniu sympatii u tych, którzy poszukują w muzyce głębszej
przestrzeni i szerokiej palety emocji.
P.S. To pisałem ja – ten który jak można było się zapewne zorientować, dzisiaj zalicza się przede wszystkim do tej drugiej kategorii. :)
P.S. To pisałem ja – ten który jak można było się zapewne zorientować, dzisiaj zalicza się przede wszystkim do tej drugiej kategorii. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz