czwartek, 25 maja 2017

Miss Sloane / Sama przeciw wszystkim (2016) - John Madden




Kapitalna aktorska robota Jessicy Chastain wzbudza uznanie i jawi się zarazem jako jeden z najbardziej jaskrawych walorów obrazu Johna Maddena, który to jako całość może nie stanowi arcydzieła, jednak jest naprawdę solidnym przedstawicielem kina atrakcyjnego zarazem dla oka, jak i dla intelektu. Rozgrywka na ekranie przybiera formę thrillera, w którym odkrywamy kulisy działań świata lobbingu, a w nim wszystkie chwyty dozwolone, gdyż cel środki uświęca, szczególnie gdy w wyścigu nie ma drugiego miejsca. Należy się zatem nastawić na maksymalnie intensywne wystrzeliwanie dialogów, stylizowanych na hiperbłyskotliwe potyczki słowne. Spodziewać genialnych ripost i często trudno zrozumiałej korporacyjnej nawijki płynącej wzburzonymi kaskadami z ust udających zblazowanych, a w rzeczywistości totalnie spiętych i skrępowanych utratą stanowisk karierowiczów. W tym korpo-prawniczym standardzie jako temat przewodni pojawia się odrobina ideałów za sprawą grupy ludzi z misją, lecz o ograniczonych środkach. Za sznurki na granicy prawa pociąga wyrachowana lisica, żyjąca wyłącznie problemami zawodowymi, te emocjonalne prywatne kamuflując przed otoczeniem. Zmotywowana do działania tożsamością przekonań, w równym stopniu jak przerostem osobistych ambicji, stawia wszystko na jedną kartę, ryzykuje i zakładaną cenę płaci (bo przecież "lobbing to umiejętność przewidywania" :)). Ona (o Jezusuku – ten spolszczony tytuł skutecznie topi jakąkolwiek głębie treści) „sama przeciw wszystkim” staje do nierównego boju z potężną machiną, przeciw hipokrytom przy korycie i władcom ludzkich marionetek w rękach wszechwładnego pieniądza. To odpowiednio fascynująca historia współczesnej wojny w kraju pokoju, dramatyczna walka w ustawicznych bitwach o przejęcie wpływów z udziałem wyrafinowanych i bezwzględnych strategii kreowanych przez sowicie opłacanych lobbystów. I pomimo, że podkręcona dynamika "kulturalnych" (bo elita w grze) polemik męczy, a nadążenie za rozwojem wydarzeń i zrozumienie sedna ze względu na mało przyjazną rozrywce formę (mimo wszystko wyłożenia kawy na ławę), wymaga optymalnego skupienia, wytrwałości i intelektualnego wysiłku to ogląda się płynnie i nie spogląda w międzyczasie na zegarek. Chociaż nie należę do zdeklarowanych zwolenników sądowo-biurowego kina, to film mnie wciągnął i z ręką położoną na Konstytucji Stanów Zjednoczonych oświadczam, że warto poświęcić niewiele ponad dwie godziny, choćby dla samej ognistowłosej Jessicy i twista z finału, jeśli nawet sama stuningowana merytoryczna materia nie wzbudzi złożonych emocji. :)

P.S. Broń nas Panie i chrońcie nas okolicznościowe akty normatywne przed pomysłami dystrybutorów na tłumaczenia oryginalnych tytułów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj