niedziela, 22 sierpnia 2021

Times Of Grace - Songs Of Loss And Separation (2021)

 


Times of Grace (zespół powołany do życia dekadę temu w atmosferze przyjacielskiej komitywy :)) powraca i jak wiemy, My wszyscy którzy śledzą od lat tą nieco mniej lub też tą nieco bardziej mainstreamową scenę rockowo-metalowego grania zza oceanu, że powrót ten następuję w zgoła innych okolicznościach towarzysko-personalnych istniejących w obozie macierzystej formacji Pana Dutkiewicza i Pana Leacha. Krótko, w gwoli ścisłości i przypomnienia - ten drugi od dość już dawna, ponownie jest wokalistą Killswitch Engage i jak widać po sukcesach (bardzo dobre krążki, świetne koncerty) tej współpracy nic nie wskazuje aby między liderem, a frontmanem znów coś się popsuło. Fajnie, bo szanując możliwości głosowe Howarda Jonesa, to jednak Jesse Leach jest tu lepiej wokalnie wpasowany. W tym miejscu płynnie przechodzę do tematu bazowego, czyli Songs Of Loss And Separation, bowiem po kilkutygodniowych odsłuchach przeplatanych jedną większą pauzą dochodzę do wniosku, iż niby w sposobie artykulacji Leacha nie ma nic aż nadto wyjątkowego, ale przyznaję że jest w tych jego zaśpiewach coś co z prostych aranżacji i idealnie podpiętych pod sznyt kompozycyjny linii melodycznych potrafi doskonale wykrzesać cały potencjał w postaci masy emocji. Oczywiście można (nie zamierzam się kłócić, bo też tak myślę) wysuwać pretensje, że to emocje takie banalne i osadzone na fundamencie zbytniego patosu, ale też niewątpliwie emocje prawdziwe, w żadnym wypadku płaskie. To też słucham sobie w niezbyt przesadnych proporcjach Songs Of Loss And Separation i w takim rozsądnym kontakcie wciąż odczuwam zainteresowanie dziesięcioma przebojami, które mimo że niczym ponadstandardowym mnie nie zaskakują, to jako fajne towarzystwo odprężająco-emocjonujące sprawdzają się wybitnie skutecznie. Tylko jedno mnie w tym krążku i sytuacji promocyjnej wokół niego mierzi, że muzycy nawijali iż muzycznie to coś innego niż klonowanie Killswitch Engage, jakie miało wyraźnie miejsce w przypadku debiutu - a tak przecież w istocie nie jest. Dwójka może i jest jeszcze bardziej skupiona na klimacie uciekając od szybkich temp na rzecz przestrzennego zmetalizowanego rocka, a Jesse częściej śpiewa głęboko i ciepło, będąc wspieranym też przez Adama Dutkiewicza, lecz czy na albumach Killswitch Engage nie doświadczamy także bliźniaczych nastrojów? Czyli modyfikacje nie tkwią w zmianach stylistycznych, ale tylko w proporcjach użycia od dawna używanych patentów. Tak czy siak, fajna porcja bezpretensjonalnej metalowo-rockowej muzy dla (uwaga!) wrażliwych dusz. Innymi słowy, jak nawet nieprzesadnie lubię/jak lubisz posłuchać romantycznych zaśpiewów Coreya Taylora w Stone Sour, to coś podobnego dostaniesz od duetu Dutkiewicz/Leach. 

P.S. Napiszę po amerykańsku - wali mnie że ktoś z moją oceną może się nie zgadzać. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj