sobota, 29 marca 2014

Orange Goblin - Healing Through Fire (2007)




Dosyć późno w pełni do mojej świadomości dotarła nazwa Orange Goblin, bo dopiero w 2007 roku za sprawą Healing Through Fire gruntownie doceniłem jakość jaką prezentują ci Brytole. To album, co dokładniej kazał mi się przyjrzeć dokonaniom goblina, a sam w sobie opętał mnie na lata i do dzisiaj jest bardzo częstym gościem w mojej przestrzeni mieszkalnej! Dwie rzeczy tu dominującą rolę pełnią – mam tu na myśli gęstą aurę klasycznych dokonań doomowych prekursorów na równi scaloną z finezyjnym wykorzystaniem soczystego groovu znanego z albumów ojców założycieli oraz brzmienia jednocześnie potężnego, wulgarnego w swej surowej naturze jak i pełnego charakterystycznej brytyjskiej zawiesiny, flegmą potocznie nazywanej. :) Rąbią Panowie ten swój atawistyczny łomot z wprawą i werwą, wykorzystując wytarte szablony z pasją i energią, wtłaczając do klasycznej formuły pierwiastek własnej tożsamości. On dla mnie na tyle atrakcyjny, że głęboko w świadomości nazwę formacji wyrył i wśród liderów gatunku umiejscowił. Szkoda tylko, że nie wszystkie ich krążki są równie pasjonujące, kilka z nich niestety niegodnych by obok leczenia ogniem na półce paradować. Szczęśliwie jednak ostatni album wyborną formę potwierdził i liczę, że zapowiadany w niedalekiej przyszłości następca A Eulogy for the Damned tą tendencje utrzyma. Oby!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj