Keanu Reeves gwiazdor monotonny, taki przeważnie ograniczony warsztatowo, może jedynie w dwóch, trzech przypadkach w czasie dotychczasowej kariery ponad
rzemieślnicze standardy wychodzący. Tutaj gania po mieście swym wypasionym współczesnym muscle carem, jako glina utracjusz walczy z typami spod ciemnej gwiazdy. Fart dla
tego schematu, że za kamerą staje mistrz kina sensacyjnego - tego akurat relatywnie młodego pokolenia.
Dzięki temu ten wyjściowy szablon nie nudzi, a wciąga, bo podany jest dynamicznie i
autentycznie. Dostajemy więc dobrze skrojone męskie kino - twarde, brutalne,
nie tandetnie oczywiste i kiczowato miałkie. To czysta adrenalina dożylnie
podana by kopsiura zasadzić, ale i też względnie skomplikowana zagadka aby zwoje
mózgowe pobudzić i jednowymiarowego tępego gapienia się na superbohatera z
blachą uniknąć. Bo prócz niego
zaangażowano aktora o aparycji okaleczonego niedźwiedzia z gołębim sercem,
który przeciwwagą dla bez skazy fizycznej chłoptasia. On wnosi autentyzm, aktorską
maestrię - hipnotyzuje i jako wilk w owczej skórze intryguje. Forest Whitaker zmienia
proporcje, przenosi akcenty, myli tropy, budzi niepokój - odwala gość kapitalną robotę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz