wtorek, 3 listopada 2015

Monster Magnet - Powertrip (1998)




Kiedy zespół jest na szczycie trudno jednoznacznie orzec, szczególnie gdy w pędzie zdobycznym w swoim przekonaniu wciąż na kolejne poziomy się wznosi. Dopiero z perspektywy czasu zaczyna być wyraźnie widać, kiedy pułap najwyższy został osiągnięty i kiedy to powolne schodzenie ze szczytu następuje. Alpinistą nie jestem i tylko z wiedzy potocznej, teorii bez praktyki wiem, że powrót z góry jest trudniejszy niż na nią droga. Jedni lecą na łeb na szyję w niekontrolowanym chaosie triumfu inni rozważnie z uwagą kontrolują kroki. Tym rozsądnym tempem zdawał się Monster Magnet po sukcesie Powertrip z piedestału schodzić i chociaż uzależnienia lidera nie sprzyjały takiej strategii, to i tak udało im się zejść bez większych urazów. Sukces któremu na imię Powertrip był podwójny, bo oto artystycznie poziom zachowali (tak twierdziłem ówcześnie i tak dziś nadal uważam) oraz rzecz jasna komercyjny biorąc pod uwagę intensywność pojawiania się ich teledysków w muzycznych telewizjach. Były to czasy kiedy muzyczne kanały kablowe z równym zaangażowaniem promowały popowe numery jak i od dobrego rocka nie stroniły. Stanowiły więc probierz nie tylko popularności ale także i dobrego smaku. Dziś taka sytuacja pewnie nie do wyobrażenia, zmieniły się gusta, drogi dystrybucji, środki promocji, tak po prawdzie niemal wszystko uległo transformacji. W tym nowym świecie, po wielu zawirowaniach, perturbacjach natury pozamuzycznej odnalazł się szczęśliwie Monster Magnet i nadal nagrywa kapitalne albumy z tym, że ich odbiorców mniej ale i oni bardziej świadomi. Po roku 1998 zmieniając odrobinę w proporcjach pomiędzy segmentami ich muzykę tworzącymi, rezygnując z kwaśnej psychodelii na rzecz odjechanego rock'n'rolla i nabierając oddechu mniej zapachem zioła zainfekowanego, weszli na poziom na którym z największymi gwiazdami rocka i metalu wspólnie na stadionowych imprezach grali. Nazwa w środowisku była rozpoznawalna, a przeboje w rodzaju Space Lord, Crop Circle, 19 Witches, See You in Hell, Tractor czy numeru tytułowego rozgrzewały licznych fanów rockowego mielenia. To kawał kapitalnej muzy, album który w kanon rocka najwyższego sortu się wpisał i na ten zaszczyt niewątpliwie zasłużył bez względu na to, iż jednoznacznie trudno okrzyknąć go najlepszym dokonaniem formacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj