środa, 4 listopada 2015

Down - NOLA (1995)




Przyszedł czas już najwyższy, by pośród subiektywnych opinii o albumach które dla mnie klasyką ogólnie rozumianego rocka i metalu, "maksymalnie subiektywna" refleksja w temacie debiutu Down się znalazła. Krążek ów od lat systematycznie gości w moim stereo i już wielokrotnie zamiary miałem, by kilka zdań o nim sklecić. Teoretycznie gotów byłem, brakowało czasu i żelaznej konsekwencji co wszelkie kłody pod nogi rzucane potrafi zwinnie przeskoczyć. Zawsze jakaś przeszkoda obiektywnej natury słów w czyny nie pozwalała zamienić. Dziś jednak przełom nastąpił, a jego zaczynem okazało się sentymentalne przeglądanie archiwalnej prasy muzycznej. W łapska moje wpadł stary egzemplarz "Młotka" - dla osób niewtajemniczonych, z jakiś innych powodów niżby merytoryczne moje teksty czytających na myśli mam tutaj poczytny swego czasu, a obecny i do dzisiaj na rynku polski odpowiednik brytyjskiego Metal Hammera. Znalazłem tam wywiad z filarem grupy jakim w przenośni i dosłownie (gabaryty) przez niemal dwadzieścia lat był Kirk Windstein. Interesująco z wrodzoną Jankesom nonszalancją i nabytym luzem między innymi o genezie powstania formacji opowiedział oraz detalicznie i obrazowo nagraną muzykę opisał. Zwięźle pisząc, spotkali się kumple (Kirk, Peeper, Rex, Phil, Jimmy i Todd) bez zobowiązań i napinki pojammowali i z tych spontanicznych sesji wykrystalizowały się numery. Jakie? Ano pełne pierwotnej siły, pulsującej energii i luzu, barwne i plastyczne - w doskonałych proporcjach te cechy w jednym tyglu zostały wstrząśnięte, a nawet i zmieszane (może dzięki towarzystwu odrobiny zioła i alkoholu, które to jednak nie zdominowały procesu twórczego, one były jedynie stymulatorem pobudzającym wyobraźnię). Posiadające oczywiste cechy macierzystych grup członków zespołu jak i jednocześnie kształtującą się własną tożsamość. Następnie efekty w studiu nagrali z żywym brzmieniem i oczywiście kapitalnym wokalem Phila Anselmo, który zarówno firmowego krzyku jak i rasowego śpiewu dla chwały projektu nie poskąpił. Razem zebrane i ochrzczone nazwą od miejsca narodzin pochodzącą oraz firmowane logiem co podobno źródło w niskim strojeniu miało. A że tak dobrze na rynku zostało przyjęte i masę satysfakcji sprawiało ojcom założycielom to i przedzierzgnięcia z projektu w pełnoprawny zespół jak historia pokazuje się doczekało. Cieszył ten fakt ówcześnie, raduje i dzisiaj, chociaż współczesne oblicze formacji nieco w ślepą uliczkę zabrnęło. Taka prywatna moja opinia, oparta o niepodważalne realia, nieraz podkreślająca chybiony pomysł rezygnacji z pełnowymiarowych albumów na rzecz quasi epek. Dzisiaj mnie tymi absurdalnymi ruchami nieco z równowagi wyprowadzają, kiedyś za sprawą wiecznych hiciorów w rodzaju Lifer, Stone the Crows czy Bury Me in Smoke wyłącznie w stan ekstatycznych muzycznych uniesień wprowadzali. 

P.S. Tekst powyższy jest luźną interpretacją rozmowy Z.Z. (pozostawię jedynie inicjały, bo tak! :)) z K.W. (Metal Hammer 12/1995). Stanowi on taką parafrazę konkretnych stwierdzeń i jest w krzywym zwierciadle odbiciem moich własnych ambicji stanowiących imperatyw zmuszający mnie do udawania dziennikarza muzycznego. Ot tak. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj