czwartek, 12 listopada 2015

American Beauty (1999) - Sam Mendes




To już 16 lat od premiery minęło, w międzyczasie Sam Mendes kilka perełek wyreżyserował i na dobre potwierdził swój wysoki status za sprawą American Beauty początkowo zdobyty. Start miał zaprawdę kapitalny, bo historia Lestera Burnhama, który to z pokornego pantoflarza w wyemancypowanego mężczyznę się przeistacza, to dzieło dziś już klasyczne - takie co nic ze swej uniwersalności nie straciło. Może jedynie w pewnym wiekowo skonfigurowanym obszarze percepcji perspektywę odbioru zmieniło, w innej zaś dodatkowych barw, intensywniejszego kolorytu nabrało. Taki to obraz co wartość i znaczenie własne uzależnia nie tylko od wieku, ale i przede wszystkim życiowego etapu. Kryzys wieku średniego przychodzi do każdego w swym czasie, zapewne w formie i specyfice indywidualnej, lecz pewność jest iż on dotrze, nie ma przed nim ucieczki. Kierunek i schemat wszystkim wspólny, jedynie charakter jego osobisty, bo od wielu zmiennych uzależniony. Najtrudniejszym on wyzwaniem, gdy życie osobiste i rodzinne w gruzach leży, kiedy rozmontowane przez obojętność, często też bezradność wobec osobniczej emocjonalności we frustracji głębokiej zostaje zatopione. Rodzina przecież to galaktyka planet względnie autonomicznych, gdzie orbity się przecinają, a pola przyciągają lub odpychają w zależności od skomplikowanych wzorów. Te modele od wielu istotnych czynników zależne i w wielu przypadkach serią zaniechań czy błędów z przeszłości stymulowane. Nie ma prostego szablonu, który uniknąć ich pomoże, tutaj jedynie ustawiczna i systematyczna czujność, zaangażowanie głębokie oraz wiedza pokorą motywowana może względnie negatywne skutki pomóc okiełznać. Gwarancji powodzenia oczywiście brak, gdy o złożony byt ludzki chodzi! Taki alegoryczny obraz mam przed oczami, gdy dzieło Mendesa próbuję okiełznać, jego treść i przesłanie w pełni zrozumieć. Ono przeraża i bawi jednocześnie, tak je jako niemal czterdziestolatek odbieram, w ten sposób spożytkować i na doświadczenie przełożyć próbuje. Wyrwać z istoty i kontekstu jak najwięcej, by zminimalizować potencjalne dramatyczne skutki jakich we własnym życiu mogę doświadczyć. Bo American Beauty to lekcja życia jaką daje kino pełne wartościowej treści i niezwykłego artyzmu. Jest ono idealnym przykładem na to że sztuka wysokich lotów może posiadać znaczący walor pragmatyczny.

P.S. Na marginesie - obecnie Sam Mendes już drugiego Bonda własnego autorstwa do kin wprowadza, a ja nadal pierwszego jeszcze nie obejrzałem, bo wciąż obawiam się konfrontacji popkultury made in Mendes z prawdziwą sztuką w jego wykonaniu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj