środa, 24 lutego 2016

Mustasch - Latest Version of the Truth (2007)




To jak na razie ostatni kapitalny album wąsa, po nim tendencja spadkowa została zapoczątkowana, a miejsce gdzie dzisiaj są Szwedzi to już ich wstyd, a nawet używając gówniarskiej terminologii żenada. Nie zamierzam w kiczu się taplać, stąd nie włączam kilku tych nowych produkcji tylko z nostalgią powracam do tego, co w dyskografii Mustasch zasługuje w przypływie zasadnego zachwytu na ochy i achy. Latest Version of the Truth to album zdecydowanie bardziej rozbudowany od nota bene świetnej trójcy poprzedzającej. Tutaj nawet orkiestracji uświadczymy, lecz owe podane z umiarem zostały, w wykwinty sposób by jeno dźwięki wzbogacić, a nie zdominować. Krążek mimo że zmiękczony nieco smyczkami i takimi innymi patosu dodającymi zabiegami, to w idealnej symbiozie z twardym rockowym łojeniem współistnieje. Buja on okrutnie nakręcany intensywną dynamiką Double Nature i The Hecler, hipnotyzuje szamańską rytmiką I Wanna Be Loved, podnosi temperaturę podniośle wybębniony Falling Down i w marszowym tempie mocarnym Bring Me Everyone przygniata. Jest tu i miniaturka niczym wycięta z filmowej ścieżki dźwiękowej i dla kontrastu startowy żwawy i bezpretensjonalny In the Night oraz zamykający stawkę podsumowujący z finezją program płyty kombinowany The End. Jest sporo – dobrej zabawy i emocji, jest flow, groove itd. Cieszy się NTOTR77 że tyle dobra na najnowszej wersji prawdy jest, zrozumieć tylko nie jest w stanie jak ci jego ówcześni bohaterowie tak łatwo mogli zapomnieć jakiego rodzaju łupaniem doskonale rozgrzewa się głośniki. Ktoś do cholery potrafi to wytłumaczyć?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj