To jak na razie ostatni kapitalny album wąsa, po nim
tendencja spadkowa została zapoczątkowana, a miejsce gdzie dzisiaj są Szwedzi
to już ich wstyd, a nawet używając gówniarskiej terminologii żenada. Nie
zamierzam w kiczu się taplać, stąd nie włączam kilku tych nowych produkcji
tylko z nostalgią powracam do tego, co w dyskografii Mustasch zasługuje w
przypływie zasadnego zachwytu na ochy i achy. Latest Version of the Truth to
album zdecydowanie bardziej rozbudowany od nota bene świetnej trójcy poprzedzającej.
Tutaj nawet orkiestracji uświadczymy, lecz owe podane z umiarem zostały, w
wykwinty sposób by jeno dźwięki wzbogacić, a nie zdominować. Krążek mimo że
zmiękczony nieco smyczkami i takimi innymi patosu dodającymi zabiegami, to w
idealnej symbiozie z twardym rockowym łojeniem współistnieje. Buja on okrutnie
nakręcany intensywną dynamiką Double Nature i The Hecler, hipnotyzuje szamańską
rytmiką I Wanna Be Loved, podnosi temperaturę podniośle wybębniony Falling Down
i w marszowym tempie mocarnym Bring Me Everyone przygniata. Jest tu i
miniaturka niczym wycięta z filmowej ścieżki dźwiękowej i dla kontrastu
startowy żwawy i bezpretensjonalny In the Night oraz zamykający stawkę
podsumowujący z finezją program płyty kombinowany The End. Jest sporo – dobrej zabawy
i emocji, jest flow, groove itd. Cieszy
się NTOTR77 że tyle dobra na najnowszej wersji prawdy jest, zrozumieć tylko nie
jest w stanie jak ci jego ówcześni bohaterowie tak łatwo mogli zapomnieć jakiego rodzaju łupaniem doskonale rozgrzewa się głośniki. Ktoś do cholery potrafi to
wytłumaczyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz