wtorek, 9 lutego 2016

The Program / Strategia mistrza (2015) - Stephen Frears




Film START! Rusza z animuszem i przez większość wątków goni z prędkością i dynamiką równą sukcesom samego Lance'a Armstronga. Za szybko, mało wiarygodnie, zbyt powierzchownie przez co nie w pełni wkręca w tryby i nie wciska w fotel tak jakbym mógł się spodziewać. Szczęśliwie po początkowym pędzie bez ładu i składu wyhamowuje nieco i łapie właściwy rytm, a chaos przeradza się w kontrolowaną, klarowną narrację. Skupia się ona co pewnie żadnym zaskoczeniem na dostatecznie głębokim psychologicznym wglądzie w osobowość głównej postaci i okolicznościach, czyli tej całej spektakularnej teatralnej oprawie dopingowej farsy budowanej w mistrzowskim stylu przez samego Armstronga, a kapitalnie oddanej w filmowym ujęciu przez Bena Fostera. Dzięki jego aktorskiej kreacji wprost, bez nadmiernej kombinacji wzorowanej na postaci "mistrza" ściemy obraz Stephena Frearsa nabiera odpowiedniego kolorytu i z jego nieco telewizyjnego reżyserskiego stylu wyciska coś więcej. Seans staje się klasycznym przykładem profesjonalnie ukazanej historii przez życie napisanej, gdzie lot w górę kończy się widowiskowym upadkiem. Bohater przeistacza się w antybohatera, a geneza takiego obrotu spraw tkwi w psychice człowieka, który ponad wszystko pragnie paradowania w glorii i chwale. Dla sławy jest w stanie postawić na szali żmudnie budowane szlachetne zasady rywalizacji, zaprzedać duszę, bez zmrużenia oka w aurze showmana kłamać wciskając kit milionom naiwniaków. Wszystko po to by własne ambicje zaspokoić, bez skrupułów, bez refleksji w egocentryzmie pozostając zatraconym. Bo Lance kochał "lans" i nie potrafił pogodzić się własnymi ograniczeniami. Mistrz tak, ale iluzji i buty, teatralnej pozy – naszprycowany oszust, cynik bezgraniczny. Człowiek którego postawa jest godna potępienia, a jego przykład powinien być przestrogą i powstrzymać łasych na łatwe rozwiązania. Szkoda tylko, że to tylko moje czcze życzenia, bo sport już jest w tym miejscu gdzie uczciwość zaczyna być wyjątkiem. 

P.S. Przepraszam za tak łatwo ferowaną ocenę. Nie powstrzymuję się powyżej przed radykalnym osądem, bo postać Lance'a Armstronga mimo, że nie do końca jednobiegunowa, a jego działania po części godne pochwały to jednak odnoszę wrażenie, że więcej w tych zachowaniach PR-u niż szczerego człowieka. Chyba, że to Stephen Frears mnie tutaj oszukuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj