Film START!
Rusza z animuszem i przez większość wątków goni z prędkością i dynamiką równą
sukcesom samego Lance'a Armstronga. Za szybko, mało wiarygodnie, zbyt
powierzchownie przez co nie w pełni wkręca w tryby i nie wciska w fotel tak
jakbym mógł się spodziewać. Szczęśliwie po początkowym pędzie bez ładu i składu
wyhamowuje nieco i łapie właściwy rytm, a chaos przeradza się w kontrolowaną,
klarowną narrację. Skupia się ona co pewnie żadnym zaskoczeniem na dostatecznie głębokim psychologicznym wglądzie w osobowość głównej postaci i okolicznościach, czyli tej całej spektakularnej teatralnej oprawie dopingowej farsy
budowanej w mistrzowskim stylu przez samego Armstronga, a kapitalnie oddanej w
filmowym ujęciu przez Bena Fostera. Dzięki jego aktorskiej kreacji wprost, bez nadmiernej kombinacji wzorowanej na postaci "mistrza" ściemy obraz Stephena Frearsa nabiera
odpowiedniego kolorytu i z jego nieco telewizyjnego reżyserskiego stylu wyciska
coś więcej. Seans staje się klasycznym przykładem profesjonalnie ukazanej
historii przez życie napisanej, gdzie lot w górę kończy się widowiskowym upadkiem. Bohater przeistacza się w antybohatera, a geneza takiego obrotu spraw
tkwi w psychice człowieka, który ponad wszystko pragnie paradowania w glorii
i chwale. Dla sławy jest w stanie postawić na szali żmudnie
budowane szlachetne zasady rywalizacji, zaprzedać duszę, bez zmrużenia oka w aurze
showmana kłamać wciskając kit milionom naiwniaków. Wszystko po to by własne
ambicje zaspokoić, bez skrupułów, bez refleksji w egocentryzmie pozostając zatraconym.
Bo Lance kochał "lans" i nie potrafił pogodzić się własnymi
ograniczeniami. Mistrz tak, ale iluzji i buty, teatralnej pozy – naszprycowany
oszust, cynik bezgraniczny. Człowiek którego postawa jest godna potępienia, a jego
przykład powinien być przestrogą i powstrzymać łasych na łatwe rozwiązania.
Szkoda tylko, że to tylko moje czcze życzenia, bo sport już jest w tym miejscu gdzie
uczciwość zaczyna być wyjątkiem.
P.S. Przepraszam
za tak łatwo ferowaną ocenę. Nie powstrzymuję się powyżej przed radykalnym osądem,
bo postać Lance'a Armstronga mimo, że nie do końca jednobiegunowa, a jego
działania po części godne pochwały to jednak odnoszę wrażenie, że więcej w tych zachowaniach PR-u niż szczerego człowieka. Chyba, że to Stephen Frears mnie tutaj
oszukuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz