Myliłem się ostatnio zakładając, iż Witchcraft stać
już przy następcy Legend na taki cios, który by pozycją moich największych
retro rockowych faworytów zatrząsł. Staż na scenie w porównaniu do większości
moich ulubionych ekip z tej stylistycznej niszy posiadają większy, lecz ich aktywność
studyjna dużo mizerniejsza. Twór to w rodzaju tych enigmatycznych sterowanych przez jednego, niepodważalnego lidera, który w przypływie inspiracji, kaprysu jakiegoś postanawia efekt swojej artystycznej kreacji na krążku zamknąć. Niestety po kolejnych kilku latach ciszy Magnus Pelander z nową ekipą (prawdopodobnie najemników - nie mam pewności, nie jestem aż tak wtajemniczony) powraca z albumem co statusu jego dziecka w mojej prywatnej hierarchii nie zmieni. Cenię Witchcraft,
ale jak do tej pory w przesadną euforię przy okazji wydawanych albumów nie
popadałem. Nie odmieni tego podejścia również Nucleus, bo po kilku
przesłuchaniach jawi się on w mojej ocenie jako bardzo dobry aczkolwiek niedotknięty
„palcem Bożym”, czy kciukiem tfu, kopytem względnie rogiem inszej siły wyższej. :) Szału znaczy nie ma, jest
solidnie z kilkoma mniej lub bardziej wyraźnymi różnicami w stosunku do krążka
z roku 2012-ego. Więcej na tegorocznej produkcji ekstatycznych, wręcz histerycznych wokaliz jak i uparcie stylizowanych na archaiczne
brzmień z pogranicza folku i muzyki dawnej. Liczniejsze fragmenty quasi doomowe
i ogólnie bliżej do posępnego occult niżby swawolnego retro rocka - czyli na
miejscu byłoby tu stwierdzenie, że świadomie nawiązują tu do starszych nagrań
niżby się utożsamiali z formułą z Legend. To zdanie poniekąd prawdziwe, lecz
nie ma mowy by skandynawska ekipa całkowicie zwróciła się w kierunku korzeni.
Nucleus to taka hybryda tych cech które największą przychylność zwolenników im
zapewniły, ale też nie kroczy tutaj Pelander sprawdzoną, udeptaną ścieżką unikając całkowicie ryzyka, czy cyzelując formułę pod dyktando słuchacza. Mnie jednako obecne oblicze formacji nie porywa i pełnej satysfakcji nie
dostarcza, ale dla jasności przypominam - nigdy fanem Witchcraft się nie tytułowałem.
Zakładam natomiast, że zdeklarowani admiratorzy Szwedów powinni być zawartością
świeżego longa ukontentowani, bo siląc się na obiektywizm powtarzam, iż muzycznie wartościowy to krążek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz