czwartek, 18 lutego 2016

Witchcraft - Nucleus (2016)




Myliłem się ostatnio zakładając, iż Witchcraft stać już przy następcy Legend na taki cios, który by pozycją moich największych retro rockowych faworytów zatrząsł. Staż na scenie w porównaniu do większości moich ulubionych ekip z tej stylistycznej niszy posiadają większy, lecz ich aktywność studyjna dużo mizerniejsza. Twór to w rodzaju tych enigmatycznych sterowanych przez jednego, niepodważalnego lidera, który w przypływie inspiracji, kaprysu jakiegoś postanawia efekt swojej artystycznej kreacji na krążku zamknąć. Niestety po kolejnych kilku latach ciszy Magnus Pelander z nową ekipą (prawdopodobnie najemników - nie mam pewności, nie jestem aż tak wtajemniczony) powraca z albumem co statusu jego dziecka w mojej prywatnej hierarchii nie zmieni. Cenię Witchcraft, ale jak do tej pory w przesadną euforię przy okazji wydawanych albumów nie popadałem. Nie odmieni tego podejścia również Nucleus, bo po kilku przesłuchaniach jawi się on w mojej ocenie jako bardzo dobry aczkolwiek niedotknięty „palcem Bożym”, czy kciukiem tfu, kopytem względnie rogiem inszej siły wyższej. :) Szału znaczy nie ma, jest solidnie z kilkoma mniej lub bardziej wyraźnymi różnicami w stosunku do krążka z roku 2012-ego. Więcej na tegorocznej produkcji ekstatycznych, wręcz histerycznych wokaliz jak i uparcie stylizowanych na archaiczne brzmień z pogranicza folku i muzyki dawnej. Liczniejsze fragmenty quasi doomowe i ogólnie bliżej do posępnego occult niżby swawolnego retro rocka - czyli na miejscu byłoby tu stwierdzenie, że świadomie nawiązują tu do starszych nagrań niżby się utożsamiali z formułą z Legend. To zdanie poniekąd prawdziwe, lecz nie ma mowy by skandynawska ekipa całkowicie zwróciła się w kierunku korzeni. Nucleus to taka hybryda tych cech które największą przychylność zwolenników im zapewniły, ale też nie kroczy tutaj Pelander sprawdzoną, udeptaną ścieżką unikając całkowicie ryzyka, czy cyzelując formułę pod dyktando słuchacza. Mnie jednako obecne oblicze formacji nie porywa i pełnej satysfakcji nie dostarcza, ale dla jasności przypominam - nigdy fanem Witchcraft się nie tytułowałem. Zakładam natomiast, że zdeklarowani admiratorzy Szwedów powinni być zawartością świeżego longa ukontentowani, bo siląc się na obiektywizm powtarzam, iż muzycznie wartościowy to krążek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj