środa, 10 lutego 2016

Jackie Brown (1997) - Quentin Tarantino




Po takiej petardzie jaką bez wątpienia Pulp Fiction się okazało i po odjechanych Czterech pokojach, Jackie Brown nie robi może już tak piorunującego wrażenia ale wysoki poziom właściwy twórczości Tarantino utrzymuje. Nie zawodzi w absolutnie jakimkolwiek elemencie filmowej sztuki, zawiera całe spektrum klasycznych rozwiązań ale posiada także wartość dodatkową jaką rzecz jasna specyficzny charakter narracji przez Tarantino od zawsze stosowanej. I chociaż czuć, iż to Tarantino najmniej "tarantinowski" to ślepota i głuchota wybiórcza wyłącznie odpowiedzialna by była za niedostrzeganie błyskotliwych dialogów, precyzyjnie skrojonych postaci, głębokich aluzji, puszczania oka do widza i wreszcie bezpośredniej brutalności, czyli tego wszystkiego dzięki czemu mistrz "tuningowego recyklingu" pozycję eksponowaną osiągnął i wybił się na oryginalność. W tym przypadku zarzucił jednak prym formy and treścią lub by być w pełni uczciwym to treść pozostała nadal istotna, ale formuła przyjęła bardziej pastelowe barwy. Nie przejaskrawia bowiem mistrz scen by atrakcyjność wizualną i werbalną ornamentykę uwypuklić, trzyma na dystans eksperymentatorskie zapędy, a "szołmeńskie" zagrania ogranicza do minimum. Tworzy klasyczny thriller zakorzeniony w sprawdzonych rozwiązaniach, a przypudrowany nieco jedynie unikalnym stylem kreacji ekranowej rzeczywistości. Bo Jackie Brown to tak po prawdzie ciepła opowieść o zwykłej kobiecie postawionej przed niezwykłym wyzwaniem. Mocno nostalgiczna i przede wszystkim dojrzała próba zmierzenia się z upływającym czasem, przemijaniem młodości i związanych z nią właściwości typowo fasadowych, a odnajdywaniem satysfakcji w wartościach najprostszych, tych do których to akurat trzeba dorosnąć. A może to tylko taka ułuda, naciągana głęboka interpretacja i idzie tutaj wprost o kasę? Kręcenie lodów na garbie cwaniaczka, wykorzystanie ostatniej nadarzającej się szansy by uniknąć konieczności kolejnego od dna odbicia, by cholera znów nie zaczynać od nowa kiedy sił, energii już brak. Przecież Tarantino jak nikt inny potrafi zwieść widza wciskając mu przekonanie, że twórca został przejrzany, a jego intencje trafnie rozpoznane. W jego przypadku nigdy pewności mieć nie będę - taki z niego zręczny iluzjonista.  

P.S. Tarantino w tym przypadku to nie poszalał, za wyjątkiem fryzury Samuela L. Jacksona. Tutaj to fantazja, cholera grubo go poniosła. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj