środa, 9 listopada 2016

Blindead - Ascension (2016)




Obawiałem się, że po odejściu Patryka Zwolińskiego, nawet jeśli pozostali muzycy wykażą się wytrwałością i nagrają kolejny album, już rzecz jasna z nowym wokalistą, to zabraknie na nim waloru jakiego tej wyjątkowej ekipie tylko on sam dodawał. Jak istotnym czynnikiem kształtującym styl grupy jest wokalista nie muszę zapewne w tym miejscu wyjaśniać, wspomnę tylko iż historia rocka zna zarówno przypadki, gdy po opuszczeniu grupy przez charyzmatycznego frontmana kariera się załamywała, co smutne wartość muzyki spadała, ale i też nowe otwarcie przynosiła - świeżość i energię do serca zespołu wtłaczała. Niestety częściej pierwszy scenariusz był realizowany, więc biorąc pod uwagę statystyki trzeba było się w większym stopniu martwić, niż łudzić nadzieją. Pewnie zainteresowani muzyką Blindead doskonale już poznali zawartość Ascension i ukształtowali swoje przekonanie o roli Piotrka Pieza w formowaniu obecnego oblicza ekipy z Pomorza. Te zdania oscylują w dość szerokich granicach zróżnicowania i nie dziwię się takiemu oglądowi sytuacji bowiem ja sam nie mam wyraźnie sprecyzowanego punktu widzenia, bo zarazem czuję, iż głos nowego wokalisty ma potencjał i barwę nieco zbieżna z tą Zwolińskiego, z drugiej zaś strony uważam, że gość nie do końca nad nim panuje i nie potrafi jeszcze poziomu równego przez całą płytę zachować. Rozumiem, że to muzyka niezwykle wymagająca od wokalisty, nie tylko w kwestii utrzymania odpowiedniego tempa artykulacji, ale i niezwykle plastycznej intonacji mającej oddawać soczyście przesyłany strumień emocji. To według mojej opinii problem dla Piotra, szczęśliwie tylko we fragmentach. Notowałem liczne miejsca gdzie był fantastyczny, ale też i takie rejony w obszarze modelowanym jego śpiewem, z których niestety chwilami chciałem zwiać, by oszczędzić sobie może nie katuszy, ale porównań do kapitalnych wokaliz Patryka. Wniosek zatem taki, że ma ta płyta wadę, która na ten moment powoduje, że całość odrobinkę rozczarowuje. Brak Patryka Zwolińskiego i chociaż nowicjusz w ogólności daje radę, wstydu nie przynosi, to głos Zwolińskiego miał w sobie nie tylko smutek, nostalgię, ale i wściekłość, rodzaj frustracji na granicy desperacji. Tego na dzień dzisiejszy w zawodzeniach, może bardziej zawijasach kręconych przez Piotrka nie czuję - szkoda. Newralgiczna zmiana w składzie sfokusowała na sobie moją uwagę, więc w tekście niewiele o samych dźwiękach, które nie niosą ze sobą żadnych radykalnych zmian, przykładowo jak jak pomiędzy Affliction i Absence. Zatem z obowiązku tylko - to kontynuacja i rozwój formuły z poprzedniego longa, nie wiem tylko czy odrobinę mniejsza ekscytacja tymi konstrukcjami zależna jest od rejterady Zwolińskiego czy słabszej formy kompozycyjnej odpowiedzialnych za zawartość krążka. Niemniej jednak to kolejne potwierdzenie wyjątkowości i wysokiej wartości Blindead, a numery w rodzaju Hearts, Pale, Ascend czy wyśmienitych Wastelands i Gone dają mnóstwo przyjemności dla uszu i refleksji dla ducha. Nie ma może co narzekać, tylko przyzwyczaić się do głosu Piotra Pieza i liczyć na progres.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj