wtorek, 15 listopada 2016

The Silence of the Lambs / Milczenie owiec (1991) - Jonathan Demme




To już ponad dwie dekady upłynęły od momentu kiedy pierwszy raz oglądałem śledztwo prowadzone przez agenta Crawforda i asystującą mu, świeżą w fachu agentkę Clarice Starling, a ja nadal pamiętam dreszcze jakie mnie przenikały i napięcie jakie towarzyszyło podczas tego seansu. Milczenie owiec to obraz esencjonalny w kategorii thrillerów, klasyka bezdyskusyjna, zatem tekst w jego temacie powinien być obszerny i wnikliwy. Przyznaję pokornie, że ja nic więcej ponad standardową litanię decydujących walorów tutaj nie napiszę, bo już tak wielu, w tak przenikliwym tonie o jego fenomenie rozprawiało, że ze skromności, znając oczywiście własne ograniczenia nie podejmę takowej próby. Postać kluczowa ponadto stała się przykładem współczesnej ikony popkultury, a fascynacja złożoną jej osobowością, czasami wręcz u części fanów przybierała formę obsesji. Ja natomiast unikam niezdrowej gloryfikacji natury zła, zachowując wobec jej siły ostrożność, stąd by umysłu nie infekować, nie narażać na pokusy i nie igrać niepotrzebnie z tego rodzaju potęgą ograniczę się wyłącznie do kwestii dość pobieżnych. Wszystko w obrazie Jonathana Demme jest idealnie dopracowane i oplecione misternie wokół intrygującej historii oraz wyrazistych postaci. Bo oto rola Anthony'ego Hopkinsa doświadczeniem o niewiarygodnej sugestywnej sile, jego lodowate przenikliwe oczy, makiaweliczny uśmieszek, elegancja ruchu i staranna intonacja erudyty z poważnymi zaburzeniami - sadystycznego narcyza, obłąkanego fetyszysty! Obok ona agentka Starling (intrygująca jak zawsze Jodie Foster) z wrodzoną intuicją i obezwładniającym strachem w oczach, kiedy podczas konfrontacji z Hannibalem Lecterem naprowadzana jest na trop, czując równocześnie podświadomie, iż uczestniczy w doskonale zaaranżowanej psychologicznej grze geniusza kontroli, mającej na celu nie tylko i wyłącznie upolowanie Buffalo Billa - w tej roli równie genialny Ted Levine. Manipulacja na najwyższym poziomie prowadzona przez przebiegłego doktora w mrocznym anturażu, gęstej atmosferze spekulacji i natłoku zaskoczeń. Wprost do otwartego zakończenia, gdzie możliwość kontynuacji zostaje szeroko rozwarta i kilkoma kolejnymi tytułami po latach sukcesywnie wypełniana. Lecz niestety żadna następna odsłona historii doktora Lectera nie sięgnęła poziomu tej pierwszej, choć uczciwie przyznając, to obiektywnie ponad przyjęte, nawet więcej niż poprawne standardy Hannibal, Czerwony smok i Po drugiej stronie maski nie schodziły. W sumie to ja zawsze bardzo krytyczny w stosunku do wszelkich sequeli byłem i jestem, więc wysokie wymagania (jednostkowo spełniane przez produkt finalny) wobec nich posiadam. Szczególnie tych filmów kompletnych, genialnych w swym minimalizmie formy i pełni treści. Zwyczajnie nie rozumiem jak z pobudek merkantylnych można doskonałość zaprzedawać - takim idealistą jestem. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj