wtorek, 22 listopada 2016

Frida (2002) - Julie Taymor




Dla równowagi, po kilku stosunkowo nowych, lecz niemiłosiernie szablonowych biografiach, w stronę absolutnej klasyki gatunku się skierowałem. Może i Julie Taymore nieco ułatwione zadanie miała, bo osoba Fridy Kahlo dość wyraźnie kliszom się wymyka. Jednako znam też przypadki, kiedy postać oryginalna była, a obraz o niej nudził ogromnie. W tym konkretnym przypadku idealna korelacja pomiędzy wyjątkowością bohatera, a formą opowieści o nim zachodzi. Czuć w produkcji kobiecą rękę i widać, że to za reżyserię odpowiada płeć żeńska, bo zakładam, że męskie spojrzenie na materię byłoby pozbawione tak intensywnego eterycznego uroku i magnetyzmu oraz na zmysły wzrokowe oddziaływania. Nie ma też takiej możliwości, by mężczyzna potrafił równie sugestywnie i trafnie oddać osobowość nietuzinkowej kobiety. Żony sławnego męża, wybijającej się na niepodległość emancypantki, twardej babki, która poniekąd na własne życzenie załamania nerwowe przechodziła, bo była wyrozumiała lub nawet naiwna, a jej uczucie i fascynacja kochankiem na zbyt wiele mu pozwalały. W duchu własnych przekonań, filozofii, ideałów i utopijnej ideologii kierującej ją w sposobie myślenia ku nowym prądom i trzymającej zarazem podświadomie w ryzach tradycji. Taki był z niej oryginał, że machnęła mocny alkohol prosto z butelki i jednocześnie zmysłowością czarowała - chwytała los w swoje ręce, za bary się z życiem brała, ale i wrażliwość emocjonalna ciepłą i rodzinną kobietą ją czyniła. Podziw ogólny wzbudzała, bo talent posiadała niezwykły, inteligencję nieprzeciętną, poczucie humoru wyrafinowane i charyzmę ujmującą, która pasją otoczenie zarażała. Kobieca empatia i warsztat aktorski Salmy Hayek pozwoliły, by Frida w oczach Julie Taymore przekonująco jako bohaterka swoich czasów zaistniała. Niestety jako postać tragiczna, bo życie przecież jej nie oszczędzało, próby charakteru wielokrotne jej fundując, skazując na ból fizyczny i częstokroć psychiczny w wymiarze egzystencjalnym. Każde doświadczenie odbijało się bezpośrednio na jej sztuce, a dzięki pracy osób zaangażowanych w produkcję tego filmowego rarytasu mogłem poznać choć we fragmentach plastyczny i duchowy wymiar jej artystycznych dokonań. Za pośrednictwem ciekawych animacji, dosłownie wkroczyć choć na chwilę w świat sztuki awangardowej. Ja człowiek, który akurat o malarstwie w ujęciu praktycznym wie niewiele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj