wtorek, 20 grudnia 2016

Capote (2005) - Bennett Miller




Bennett Miller to bezdyskusyjnie jeden z najbardziej oryginalnych fenomenów ostatnich lat w amerykańskim biznesie filmowym, a jego fabularny debiut, to obraz którego z pewnością nie powstydziliby się najbardziej utytułowani twórcy ambitnego i sugestywnego kina. Miller biorąc na tapetę postać Trumana Capote i ukazując go z perspektywy prac nad jedną z jego najgłośniejszych powieści postawił przed sobą zadanie wymagające, gdyż skomplikowana osobowość autora Śniadania u Tiffany’ego nie pozwalała na łatwe skorzystanie z istniejących szablonów biograficznej czy też quasi biograficznej produkcji. Na szczęście Miller posiada warsztat i talent ogromny zatem fascynująca i kontrowersyjna postać Trumana Capote nie została przyobleczona w banalną manierę, a wręcz przeciwnie każdy kadr jest doskonale przemyślany, forma wyrafinowana, a treść intrygująca. Film zniewala i pomimo, że jego dość monotonna konstrukcja nie zapewnia wysokiego tempa, to dosadnego stężenia uniesień nie skąpi. Zasługa tkwi rzecz jasna także w odpowiednim dobraniu aktorskich indywidualności, gdzie oczywiście prym wiedzie nieodżałowany Philip Seymour Hoffman, a kroku dotrzymują mu Catherine Keener, Chris Cooper czy Clifton Collins Jr. To dzięki współpracy warsztatowej perfekcji i głębokiemu, wnikliwemu psychologicznemu wglądowi w charakter bohatera na ekranie obserwuje się z zachwytem, detalicznie odtworzoną specyficzną manierę literata, podaną w sposób naturalny bez niepotrzebnego przeszarżowania. Niewielu jest reżyserów, którzy z taką pieczołowitością i sugestywnością wymownie malują obrazem i ciszą. Mozolnie z podskórnym napięciem, bez fajerwerków, a mimo tego człowiek pazury zagryza obserwując rozwój wypadków i zostaje zahipnotyzowany wewnętrznym światem bohaterów, psychologią postaci i artystyczno-intelektualnym sznytem. Tutaj imponuje obrazowe ukazanie konfrontacji zmanierowanej wielkomiejskiej bohemy z praktycznym obliczem ludzi prowincji. Relacja z więźniem, przestraszonym konsekwencjami, zimnym oprawcą stosującym szantaż emocjonalny i seksualne podteksty, by przed nieuchronną karą się obronić. Z jednocześnie w domyśle stawianymi przez Millera pytaniami - kto tu kogo zwodzi, kogo potrzeba jest zaspokajana, kto kogo próbuje wykorzystać - kto na tej relacji finalnie zyskuje? To doskonałe kino, któremu niewiele brakuje do miana dzieła wybitnego.

P.S. Wystarczyło poczekać kilka lat, a Bennett Miller udoskonalił swoją autorską formułę i nakręcił Foxcatchera. Może niekoniecznie w pełni docenione, dla mnie osobiście jednak bez najmniejszych wątpliwości nieszablonowe, wyjątkowe dzieło!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj