czwartek, 15 czerwca 2017

Gold (2016) - Stephen Gaghan




Dawno nic od Stephena Gaghana nie było, jak dostrzegam spoglądając na jego filmwebowy profil i jak pamięć się okazuje mnie nie myliła to już ponad dekada minęła od ostatniej reżyserskiej roboty. Syriana w 2005 roku i długo, długo nic aż do teraz, kiedy sygnowana jego nazwiskiem produkcja się pojawia i co tu zawile bez potrzeby pisać – nie zawodzi, ale i o zawrót głowy nie przyprawia. Gold to mianowicie bardzo sprawnie zrealizowana opowieść w formule zainspirowana poniekąd Wilkiem z Wall Street, ewentualnie ostatnio dość popularnymi Rekinami Wojny - tyle, że przez wzgląd na stereotypowe powierzchowne moralizatorskie pierdy i szablonowe sztuczki w scenariuszu poziom to bardziej z tym drugim niż pierwszym tytułem bliźniaczy. Mimo, że to film z nerwem i dobrym poczuciem humoru, z dynamicznie opowiedzianą historią opartą na autentycznych wydarzeniach i kapitalną rolą Matthewa McConaughey'a (ach ten antylook :)), to gdzieś niedosyt pozostawia konfrontowany z dziełem Martina Scorsese. A potencjał był ogromny od samej kluczowej postaci Kenny’ego Wellsa, człowieka mega ekspresyjnego i tak samo impulsywnego, owładniętego gorączką złota i przede wszystkim potrzebą sprostania zadaniu uratowania rodzinnej firmy, aż po skomplikowaną intrygę z wielością zajmujących wątków, tutaj niestety potraktowanych na zasadzie – dużo, ale po łebku, bo to tylko dwie godziny i może nie ma sensu rozwijać ich zbyt wielu, gdy widz tempem narracji w wir akcji i tak wprowadzony. To mimo mankamentów bardzo dobre kino, od nudy wystarczająco dalekie, godne polecenia jako dwugodzinny seans z dobrą zabawą nakręcaną licznymi zwrotami akcji i popisówką aktorską speca od wizerunkowych metamorfoz. Pech jednak taki, że mistrz Scorsese niedawno zrobił tego rodzaju energetyczne widowisko lepiej, poprzeczkę bardzo wysoko podnosząc. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj