Trafiłem jakiś czas temu (w
okolicach poprzedniego ich wydawnictwa) na ten wesoły twór muzyczny, o którym z lenistwa tak niewiele
wiem do dzisiaj w kwestii formalnej, a swoją wiedzę ograniczam wyłącznie do znajomości
dźwięków teraz już z dwóch pełnowymiarowych krążków. Płyt które to na marginesie w wymiarze
czasowym oscylują wokół dłuższego mini, bowiem obydwa wydawnictwa zawierają w przeważającym stopniu numery krótkie, dwu/trzy minutowe dając muzyki maksymalnie trzydzieści minut z okładem. Tak jak Bleeder zagościł
w moim stereo na krótko (nie do końca zatrybiło – kiedyś szansę jeszcze
otrzyma), to akurat War Moans od pierwszych dźwięków zyskał moją przychylność,
chociaż jakiegoś objawienia w zetknięciu z tymi dwunastoma numerami nie doznałem.
Nowy krążek to ciekawa hybryda punkowej zadziorności, ożenionej z niemal sludge’owym
ciężarem, hard core'owym przytupem i finezją kojarzącą się z numerami
sygnowanymi logiem Mastodon. Trójka dżentelmenów grzmoci intensywnie, pary w
ich instrumentalnych poczynaniach nie brakuje, jak i wyobraźni kompozycjom starcza
na tyle, by nie stanowiły jedynie surowych i topornych klonów ciężarnej sceny, a odznaczały
się specyficznym rodzajem oryginalności. Tą niecodzienność poniekąd zapewnia
wokalna maniera frontmana – żadna wyjątkowa barwa, ani warsztat genialny nie wchodzą
w grę, gość zwyczajnie na tyle na ile mu dość skromne warunki pozwalają rytmiczne z ozdobnikami artykułuje teksty, przypominając czasem zmagania z materią
wokalną (sic) krzykaczy amerykańskich pop rockowych składów. W specyficznej symbiozie z dźwiękami
generowanymi przez sekcję i wiosło nie brzmi jednak ten wysilony głos jakoś
wybitnie drażniąco, uszy nie więdną i od dobrych struktur numerów nie
odpychają, a wyrazistość gwarantują. Może to akurat ciekawe kompozycje, ewidentna równowaga pomiędzy jadem, ciężarem i agresją, a względnie
melodyjną powłoką osadzoną na twardym szkielecie, czy chwilami rozjazdami
tonalnymi w kontrze do heavy wiosłowania, powodują moją wyrozumiałość dla mankamentów wokalu. Może dystans do
śmiertelnie poważnego oblicza gitarowej młócki, poczucie humoru zaprzęgnięte do
realizacji klipów i cała koncepcja zabawy w zespół bez spiny sympatię do tych
typów i ich pracy wzbudza. Z pewnością w tegorocznych podsumowaniach War Moans
nie zaginie, tudzież będę miał baczenie na ich kolejne posunięcia, lecz to
jeszcze nie ten moment by śmiało mówić o zjawisku i kolejnym osobliwym motorze napędowy sceny. Papiery na więcej zdają się posiadać i byłoby miło gdyby ta
legitymacja przyniosła efekty w konkretnym praktycznym wymiarze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz