poniedziałek, 12 czerwca 2017

Mutoid Man - War Moans (2017)




Trafiłem jakiś czas temu (w okolicach poprzedniego ich wydawnictwa) na ten wesoły twór muzyczny, o którym z lenistwa tak niewiele wiem do dzisiaj w kwestii formalnej, a swoją wiedzę ograniczam wyłącznie do znajomości dźwięków teraz już z dwóch pełnowymiarowych krążków. Płyt które to na marginesie w wymiarze czasowym oscylują wokół dłuższego mini, bowiem obydwa wydawnictwa zawierają w przeważającym stopniu numery krótkie, dwu/trzy minutowe dając muzyki maksymalnie trzydzieści minut z okładem. Tak jak Bleeder zagościł w moim stereo na krótko (nie do końca zatrybiło – kiedyś szansę jeszcze otrzyma), to akurat War Moans od pierwszych dźwięków zyskał moją przychylność, chociaż jakiegoś objawienia w zetknięciu z tymi dwunastoma numerami nie doznałem. Nowy krążek to ciekawa hybryda punkowej zadziorności, ożenionej z niemal sludge’owym ciężarem, hard core'owym przytupem i finezją kojarzącą się z numerami sygnowanymi logiem Mastodon. Trójka dżentelmenów grzmoci intensywnie, pary w ich instrumentalnych poczynaniach nie brakuje, jak i wyobraźni kompozycjom starcza na tyle, by nie stanowiły jedynie surowych i topornych klonów ciężarnej sceny, a odznaczały się specyficznym rodzajem oryginalności. Tą niecodzienność poniekąd zapewnia wokalna maniera frontmana – żadna wyjątkowa barwa, ani warsztat genialny nie wchodzą w grę, gość zwyczajnie na tyle na ile mu dość skromne warunki pozwalają rytmiczne z ozdobnikami artykułuje teksty, przypominając czasem zmagania z materią wokalną (sic) krzykaczy amerykańskich pop rockowych składów. W specyficznej symbiozie z dźwiękami generowanymi przez sekcję i wiosło nie brzmi jednak ten wysilony głos jakoś wybitnie drażniąco, uszy nie więdną i od dobrych struktur numerów nie odpychają, a wyrazistość gwarantują. Może to akurat ciekawe kompozycje, ewidentna równowaga pomiędzy jadem, ciężarem i agresją, a względnie melodyjną powłoką osadzoną na twardym szkielecie, czy chwilami rozjazdami tonalnymi w kontrze do heavy wiosłowania, powodują moją wyrozumiałość dla mankamentów wokalu. Może dystans do śmiertelnie poważnego oblicza gitarowej młócki, poczucie humoru zaprzęgnięte do realizacji klipów i cała koncepcja zabawy w zespół bez spiny sympatię do tych typów i ich pracy wzbudza. Z pewnością w tegorocznych podsumowaniach War Moans nie zaginie, tudzież będę miał baczenie na ich kolejne posunięcia, lecz to jeszcze nie ten moment by śmiało mówić o zjawisku i kolejnym osobliwym motorze napędowy sceny. Papiery na więcej zdają się posiadać i byłoby miło gdyby ta legitymacja przyniosła efekty w konkretnym praktycznym wymiarze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj