Na poziomie poczucia humoru
rozmijałem się z tym co oglądałem okrutnie, ten rodzaj żartu akurat do mnie nie
przemawia, natomiast jeśli mówić o przesłaniu to rzecz wartościowa i bardzo
istotna szczególnie w czasach alergii na wszelkie odmiany inności. To spotkanie
dwóch światów, skrajnych osobowości i wymiana perspektyw spojrzenia, wpływ
wzajemny na siebie, budowa głębokiej relacji, rozwijanie wrażliwości ma sugestywny wymiar. To jest
film, który określę jako ładny, lecz czy to będzie komplement, czy kurtuazja, gdy obraz w
wymiarze warsztatowym po prostu zachowawczy, a jednostajna emocjonalność dość
nużąca i zwyczajnie mdła. Wiem że to tytuł, który znakomite recenzje zbierał,
ale spotkałem się także pośród większościowych zachwytów z głosami umiarkowanie krytycznymi - że entuzjazm przesadzony, bo ambicje intelektualne nie w pełni wysokie. To
oczywiście względnie wysokich lotów kino, szczególnie piękne w sferze duchowych przeżyć i zwykłych ludzkich odruchów, ale także jednocześnie nazbyt naiwne, w sensie zastosowanej formuły płaskie,
schematycznie zrealizowane i przewidywalne. Nawet jeśli oczekując wyjątkowego
seansu odrobinę się zawiodłem, bo emocje płynące z ekranu jednak nie mają
najwyższej amplitudy i nie budują koniecznej huśtawki nastrojów, czy temperamentnych
kontrastów, to nie traktując go jako arcydzieła, chociażby przez pryzmat
wspaniałego tematu muzycznego uważam za tytuł co najmniej bardzo dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz