Rasowy mroczny kryminał, coś na
podobieństwo ikonicznego fincherowskiego Siedem, tylko w iberyjskim wykonaniu - a gdyby szukać podobieństw po linii pochodzenia to na myśl przychodzą Dawne
grzechy mają długie cienie, bądź Sekret jej oczu. Nie pierwszy i nie ostatni to
zapewne raz, kiedy kino hiszpańskojęzyczne robi na mnie kapitalne wrażenie i
nie mam na myśli tutaj jednego gatunku, w którym filmowcy z południa znakomicie
się odnajdują. Thriller, kryminał, znaczy kino z dreszczykiem, ale i dramat,
ewentualnie obyczajówka z masą głębokich przeżyć to te rejony twórczości
filmowej gdzie zawsze znajduję tytuły, które dostarczają mi wartościowych
wrażeń. Mają Hiszpanie i mocno powiązani z nimi argentyńscy filmowcy smykałkę
do historii o ludziach z życiowymi tajemnicami, po przejściach dramatycznych, z
traumami, obsesjami, psychozami czy fobiami. Rodzinnymi problemami i ogólnie mnóstwem
złej energii wokół genialnie psychologicznie sportretowanych postaci. Niech Bóg
nam wybaczy jest jednym z wielu przykładów na potwierdzenie powyższej tezy, z
zastosowaniem mechanizmów warsztatowych budujących gęstą, mroczną i duszną
atmosferę, z doskonałym aktorstwem i podkręcanym na zasadzie interwałów tempem
oraz ustawicznym napięciem. Tajemnicą bez oczywistości, prowadzonym śledztwem,
gdzie wysyp tropów, poszlak i dowodów – ślepych uliczek i na każdym kroku
przeszywającego poczucia niebezpieczeństwa, czy czającego się tuż tuż zwrotu akcji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz