poniedziałek, 19 czerwca 2017

T2 Trainspotting (2017) - Danny Boyle




Zawsze mam dystans do wszelkich kinowych kontynuacji, bowiem wiążą się z obawą oczywistą czy ona poziomem dorówna pierwowzorowi. Moje zaniepokojenie w takich sytuacjach uzasadnione, gdyż druzgocąca większość nie jest w stanie konkurować z oryginałami, a częstokroć jest jedynie skokiem na kasę przez pryzmat koniunktury, bądź sentymentu. Kultem obrósł Trainspotting i wyniósł Danny'ego Boyle'a do pozycji czołowego reżysera europejskiego, powiązanego z amerykańskim przemysłem filmowym. Teraz z określonym już wysokim statusem w branży wrócił do tematu i zaryzykował. Nawet jeśli przez większość seansu dominuje nostalgia, a prawdziwie elektryzujące fragmenty są rzadkością, to i tak jest niezła zabawa, rwane tempo i osobliwe poczucie humoru. Są i to najważniejsze czterej pojebańcy teraz w średnim wieku, a w ich wykonaniu rzeczy, które nobliwym Panom grubo po czterdziestce raczej robić nie wypada. Płynie z ekranu słowotok, slang i niezrozumiały akcent, jak i notuję programowo obleśne "ornamenty", bo wymiociny i seks analny w odwrotnej konfiguracji mogą odruchy zwrotne wywołać. Typki znów spierdalają w rytm skocznego znajomego numeru, kręcą dochodowe wałki i ze swoimi uzależnieniami się zmagają. Stracił się jednak rzecz jasna frustracki klimat, młodzieńcza pasja i efekt pierwszego starcia widza z pomysłem. Mimo że teledyskowe ujęcia dominują, w ogóle montaż jest świetny, to nie robią one oczywiście nokautującego wrażenia, bo wiem że to już widziałem i zapomnieć jakie to niegdyś szokujące było nie jest możliwe. Udała się jednak (jakby cholernie nie być zrzędliwym) pomimo kilku wpadek, tudzież świadomych zbyt dalekich sentymentalnych wycieczek Boyle'owi sztuczka z zabawą w odgrzewane kotlety we współczesnej odsłonie, na tyle by bez opierania się na sympatii uznać T2 za przyzwoitą robotę. Zaznaczę jednak stanowczo, iż więcej jednak powrotów do tego tematu sobie nie życzę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj