czwartek, 29 czerwca 2017

Vallenfyre - Fear Those Who Fear Him (2017)




Mam wrażenie, iż pogrążył się Gregor Mackintosh na dobre w nostalgii, a nawet poniekąd kombatanctwie, a mam takie przekonanie na podstawie zarówno dostarczanej obecnie muzyki jak i lektury wywiadów przy okazji premiery trzeciego krążka Vallenfyre. Odnoszę wrażenie, że zdając sobie sprawę, iż przy rewolucji asystuje się tylko raz, później jako pilny uczeń rozwija jej spuściznę. A wreszcie z zasady gdy wyczerpie się energia pozwala jej się umrzeć nie spoglądając za siebie, tylko poszukując naturalnie nowych podniet. Wpadł dzisiaj Mackintosh, kiedy kryzys wieku średniego każe zbyt często za siebie się oglądać, w spiralę która zarówno wraz z Vallenfyre jak i współczesnym obliczem Paradise Lost ściągać go będzie w otchłań tęsknoty za młodzieńczą pasją, już na zawsze odbierając szansę na jakikolwiek progres liczony w liczbie sprzedanych egzemplarzy. :) Bo trudno nawet przy sporej sympatii dla muzyki, która swego czasu pozwoliła mu na zaistnienie w ścisłej czołówce brytyjskiego metalowego grania nie dostrzec, iż nawrót na ścieżkę brutalną nastąpił po oczywistych niepowodzeniach w pogoni za sławą i pieniądzem. Ja rozumiem i nawet wierzę, że te sympatie wobec elektroniki spod znaku Depeche Mode przy okazji Host nie były li tylko szansą na mainstream, a ówcześnie głosem potrzeb artystycznych. Jednak każdy kolejny krążek Raju Utraconego, to tylko balansowanie pomiędzy przywiązaniem do lojalności metalowych sierściuchów, a łypaniem wzrokiem w stronę popkultury. A że jak się chce, a się boi i próbuje złapać dwie sroki za ogon, to najczęściej wychodzi się z niczym, lub ewentualnie jeszcze z ostateczną szansą na męską decyzję – w którym kierunku, ale już na całego! I poszedł nobliwy wiekowo Gregor na całość zagłębiając się w młodzieńczych muzycznych fascynacjach i eksplorując zaciekle już dawno wyeksploatowane w latach osiemdziesiątych i początkowej fazie dziewięćdziesiątych tereny "plugawego death metalu i wściekłego crustu". Ma człowiek jednak smykałkę do hałasowania w takiej stylistycznej tonacji i mimo, że o oryginalności mowy nie ma to na Fear Those Who Fear Him każdy numer brzmi odpowiednio pierwotnie i smaga intensywnie. To widać i czuć, że z tych dźwięków powstał kręgosłup jego pasji i tam korzenie mocno zapuszczone posiada, więc pamiętając mu (a jakże) szeroki rozkrok z którego długo nie potrafił się podnieść podchodzę z mieszanymi odczuciami do kolejnych kroków w konfiguracji Vallenfyre, jak tym bardziej Paradise Lost. Paradajsi już wkrótce nowy album wydadzą i okazja na cięgi, w najlepszym wypadku kręcenie nosem będzie, natomiast krwiste mięcho od Vallenfyre kręci się już kilka tygodni i co muszę przyznać nadal zachęcający aromat wydziela. Zakładam więc, że nowy materiał będzie się cieszył moją adoracją raz na jakiś czas, podobnie jak poprzedni Splinters zapuszczany zawsze gdy zapragnę przypomnieć sobie, że nadal drapieżnikiem gustującym w surowym mięchu jestem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj