środa, 11 września 2019

Magnolia (1999) - Paul Thomas Anderson




Ależ to jest potężnie rozbudowany dramat – monumentalny, lecz i zarazem w harmonii ze spektakularnym charakterem będący intymnym aktem bolesnej człowieczej spowiedzi. Prawdziwy kolos przemyślany w każdym detalu, artystyczny majstersztyk intelektualnie przenikliwy. Wreszcie co dla ducha istotne emocjonalny i emocjonujący. Dla większości ekspertów w dziedzinie ambitnego kina on nie tylko najważniejszym obrazem Paula Thomasa Andersona, ale jednym z najdoskonalszych dzieł w historii kina. Scenariusz w rzeczy samej sprowadzony w nim do zrelacjonowania jednego dnia z życia mieszkańców San Fernando Valley w L.A. Postaci licznych, które wiążą ze sobą relacje rodzinne, ale i przypadkowe zrządzenia losu, które mogą w obiektywnej bądź tylko subiektywnej interpretacji urastać do boskiej interwencji. Powiązania, zależności, zbiegi okoliczności, tudzież przemyślany plan w sensie przeznaczenia napędzają jego rytm, regulują poszczególnych scen intonację i odciskają piętno na złożonym charakterze. Ścieżki ludzkie w nim ustawicznie się przeplatają, nawiązując do realnej codzienności. W niej oto przecież wpadamy na siebie, mijamy się bez wyraźnych konsekwencji, lub też na nasze losy wpływają mniej lub bardziej świadome działania innych. Tajemnice przeróżne przez lata ukrywamy, a pośród nich słabości i wady, wszystkie kolekcjonowane popełniane błędy i ich konsekwencje. W pauzach wypełnionych plastycznie obrazem, w monologach i w dialogach bohaterów ekranowej historii, pośród alegorii i wielorakich symboli przemyconych tkwią finezyjne aluzje dotykające kwestii filozoficznych i religijnych. W tle niemal ustawiczne towarzystwo ścieżki muzycznej, jako w pełni integralnej cześć zawiłej historii, warsztatowo rejestrowanej ze sporym udziałem płynnego kręcenia jednym ujęciem (sceny na telewizyjnym korytarzu), ale też mistrzowsko komponowanych ujęć statycznych, w każdej konfiguracji pełnych maestrii operatorskiej wizji. Paul Thomas Anderson oprócz daru praktycznego wykrzesywania od współpracowników maksimum potencjału (spece techniczni, gwiazdy aktorskiej profesji), posiada unikatowy styl narracji, w którym tempo częstokroć względnie mozolne daje przestrzeń do kontemplacyjnego tkania precyzyjnej historii złożonej z wieloznaczności do analizy dla odbiorcy inteligentnego, przedkładającego otwarty umysł nad szablonowe myślenie. Można dzięki temu smakować detale i rozkładać wątki na części pierwsze, docierając do jądra i odczytując wyraziste fundamentalne przesłanie. Ale w tej skupionej na precyzji metodzie jest też silny puls wewnętrzny, dbający o pobudzanie temperamentu koniecznego aby widz w samej medytacji nie zatonął. Nabierający z każdym kwadransem większego impetu, tworząc finalnie atrakcyjny i inspirujący spektakl, w którym widowiskowość pełni funkcję służebną wobec idei kina intelektualnego. Kompozycja wykorzystana w Magnolii szczególnie jest splątana, bowiem ona z segmentów tworzących mozaikę skonstruowana - ogniw współzależnych od siebie i wywierających określone wzajemne wpływy. Zamknięta w trzech godzinach projekcji, prowadząca ekscytująco po grubo ponad dziewięćdziesięciu minutach do zapierającego dech finału i nieodkrywczej, jednak poprzez wyrazistość i sugestywność uczuć niezwykle dosadnej puenty, zawartej w stwierdzeniu, że "może zerwaliśmy z przeszłością, ale ona nie zerwała z nami - czasem po prostu trzeba wybaczyć, chociaż to trudna sprawa".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj