poniedziałek, 27 grudnia 2021

Cavalera Conspiracy - Blunt Force Trauma (2011)

 


Wraz z wydaniem debiutu Cavalera Conspiracy, na nowo przyszło moje zainteresowanie motorycznym thrashem i strasznie się ekscytowałem tym niemal Sepultury w oryginalnym składzie powrotem - choć przecież ponowna współpraca braci Cavalera to zdecydowanie o 50 procent za mało, by jakkolwiek mówić o klasycznej Sepy reinkarnacji. Strasznie, bo nad wyraz optymistycznie zakładałem, że to tylko wtedy kwestia czasu będzie i brazylijska legenda prędzej czy później musi szyki zewrzeć. Tym bardziej, iż materiał z debiutu CC zawierał thrash-core'owe złoto najwyższej próby i należało korzystać z tak wyśmienitej okazji na wskrzeszenie. Ze zwarcia szeregów nic jak już teraz wiadomo nie wyszło, ale większym ciosem jeszcze okazało się wypuszczenie dwójki, która jak nie bardzo jestem w stanie sobie dzisiaj wytłumaczyć, została nie tylko przeze mnie przyjęta dość chłodno. Blunt Force Trauma może nie była krytykowana z każdej strony, a "czepialstwo" dziennikarskie zakładam, tyczyło się bardziej starcia pomiędzy Inflikted, a BFT z którego jedynka wychodziła zwycięsko, bowiem szarpała mocniej i ciosy wyprowadzała bardziej dynamiczne. Blunt Force Trauma natomiast nie odmawiała sobie prawa do inkorporowania chwytliwszej, bo bardziej melodyjnej ornamentyki i być może przez to właśnie zamiast kąsać jak oczekiwano, czasem zbyt radośnie oczko do heavy estetyki puszczała. A może (i to chyba właściwy trop) sam Max jest najbardziej winny sytuacji, bo niewyparzona i buńczuczna jego jadaczka wypluwała na prawo i lewo teksty sugerujące, że to dwójka będzie tym właściwym łamaczem kości. Kiedy więc się okazało, że Marc Rizzo piłującymi solówkami w rodzaju tej z tytułowego numeru okrasza więcej kompozycji, to fanom i mnie także ciężko było pogodzić słowa z efektem finalnym. Obecnie jestem już w stanie zważyć prawidłowo stosunek mięcha do słodyczy i słuchając na nowo dwójki stwierdzam, że Inflikted ma się ogólnie do Blunt Force Trauma jak Beneath the Remains do Arise. Oczywiście przykładając do tego porównania odpowiednią dozę chłodnego historycznego realizmu i uciekając na mil setki od statusu i znaczenia powyższych. Zwyczajnie pije na skróty do tego, iż uważam teraz obydwie płyty CC za równie dobre jakościowo, ale w różnych kontekstach sytuacyjnych brzmiące lepiej lub gorzej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj