Czy jeśli album włączasz zaczynając pisać w innym temacie i kiedy stawiasz ostateczną kropkę, to dociera do Ciebie iż płyta przeleciała, a ty nic a nic z niej nie zapamiętałeś, to czy jest o czym w zasadzie pisać? Szczególnie jeśli to materiał w gatunku zasadniczo chwytliwie melodyjnym i z natury motywy powinny nawet jeśli wstydliwie, to jednak zwrócić na siebie uwagę i do nucenia podkręcić. Pytanie to retoryczne, bardzo proszę nie reagować i nie odpisywać - nie to jest bowiem moją intencją by do przytakiwania, względnie polemiki zachęcić, a potrzebowałem wyłącznie jakiegoś wstępu, czegoś na kształt zagospodarowania "białej kartki" na początek inaczej niż zazwyczaj, gdy o ostatnich krążkach Grand Magus piszę. Bowiem dać raptem po raz enty do zrozumienia, że z ekipy mimo iż latającej w lidze stylistycznej nie do końca z moimi gustami po drodze, to całkiem ciekawej, przepoczwarzyli się w grupę od sztancy nagrywającą materiały heavy tandetne - z mojej strony byłoby nieprawdaż przegięciem. To też symuluję coś tam coś tam żartobliwego i po wystukaniu już przyzwoitej ilości znaków odwracających uwagę bodaj od sedna, na koniec dodaję, że Sunraven posiadając motywy nie odkalkowane dosłownie, jest w odczuciu moich dwóch uszu, cóż... taki sam jak: The Hunt, Triumph and Power, Sword Songs i Wolf God. Może się podobać, ale wyłącznie zafiksowanym maniakom skandynawskiego heavy-doomu oraz przez chwilę mnie - fanowi głosu JB.
sobota, 7 grudnia 2024
Grand Magus - Sunraven (2024)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz