czwartek, 5 grudnia 2024

Diabeł (2024) - Błażej Jankowiak

 

Człowiek to jednak durny jest (znowu, ileż cholera można?), żeby zamiast słuchać wewnętrznego, sprawdzonego intuicyjnego ja, dać się zaprogramować obcej opinii i w stanie chwilowej pomroczności (nie wiem, jasnej?) udać się na na fotel kinowy i pozwolić zamęczyć czemuś tylko przypominającemu profesjonalne kino, bo to co przygotował niejaki Błażej Jankowiak inaczej niż popisem totalnej nieudolności nazwać nie jestem w stanie i jeśli gość posiada papiery reżyserskie, to chyba dostał je w promocji za naklejki zdobyte podczas serii obfitych zakupów w Biedronce, bądź wprost za dobre posmarowanie profesorstwu na obronie. To o nim - o człowieku jaki ten proces „twórczy” nadzorował i uznał, że nie ma się czego wstydzić, okazując kompletny w zakresie unikania żenady brak instynktu samozachowawczego, skoro zdecydował się jego wynik poddać publicznej ocenie. Drugie to zawód znacznie większy (nie jestem w stanie zrozumieć, wyjaśnić, jak, dlaczego?), że owy kloc potworny przez kogoś kogo w dziedzinie krytyki filmowej uznaję za filtr fachowy, przyjął Diabła w objęcia serdeczne i kolegów naraził na wielominutowy koszmar z nim przebywania. Bezpośrednim będąc daje teraz tu do zrozumienia, że nie uniosłem (zamykałem oczy, a uszy więdły) kwadratowo, topornie ciosanych dialogów, chaosu w narracji, bidy w intrydze, koślawej produkcji i kulawych relacji pomiędzy postaciami, tak jak niemal parskałem ze śmiechu kiedy między innymi Trojan nieudolnie udawał szefa lokalnej gangsterki, Gałązka słabość do „podpisanej” klaty i sześciopaka jeszcze bardziej niż zazwyczaj obleśnego Lubosa (jak tu dosłownie go nazwała Kurta Cobaina z Tarnowskich), a z ulicy chyba zorganizowani twardziele pękali po dwóch strzałach Rambo-Lubosa. Szkoda mi trochę swoją drogą niezłego przecież aktorsko Lubosa, ale najbardziej Adama Ostrowskiego (O.S.T.R.) przekonującego jak na naturszczyka za barem i tej suki, dziewczyny Lubosa, bo tak dobrze zagranej psiej roli jedynie tak naprawdę nie można było się wstydzić. Reszta porażka - nie mogłem bez poczucia zażenowania się na to gufno zasługujące na Węże patrzeć i tylko brak odwagi by przepchnąć się podczas seansu między fotelami, zatrzymał mnie do końca. Kiedy jednak na ekranie pojawiły się napisy końcowe i o zgrozo, z dupy nieomal hołd dla amerykańskich weteranów, nie zważając na opory czmychnąłem czym prędzej do wyjścia ewakuacyjnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj