poniedziałek, 23 grudnia 2024

Samael - Eternal (1999)

 

Samael to na poziomie błyskawicznej stylistycznej przemiany zaiste gatunkowe kuriozum - zerkając po pierwsze przez jedno ramię na współczesną jego historię, gdzie ogólnie trudno o zachwyty, gdyż z pozycji kultowej spadł na własne niejako życzenie do niższych stanów średnich, nie zdobywając w sumie nazbyt wielu nowych fanów, tracąc jednocześnie oczywiście tych najstarszych, ale i tych którzy także okresem Etrenal byli zafascynowani. Kiedy natomiast spojrzeć właśnie przez drugie (może to być lewe) ramię głębiej w przeszłość, pomijając oczywiście surowy czas początku zamierzchłych lat dziewięćdziesiątych, a koncentrując się na przekraczaniu granicy black metalu w kierunku elektroniki, to można odnieść wrażenie, iż tak najbardziej wciąż szanowany Passage, jak o krok ku jeszcze większej przystępności gatunkowej przesunięty Eternal miały w sobie bardzo dużo pierwiastka perspektywicznie ewolucyjnego. Niestety im dalej w elektronikę, tym mniej w Samael było tak przestrzeni, a w nim powietrza, a więcej jak się okazało i słychać to najsilniej z pozycji dzisiaj kompresującego ambicje tandetnego niemal techno bitu. Reign of Light kompletnie się obecnie u mnie nie broni, ale Eternal to zupełnie inna historia i poniekąd wciąż jestem zaskoczony, bowiem sporawo z tego co gdy miał premierę czułem, dzisiaj też na mnie oddziałuje. Podniosła, epicka w pewnym sensie, choć przecież nie może być mowy o rozbudowywaniu struktur i instrumentarium charakterystyka kompozycji z Eternal, łączy się spójnie z niebanalną elektroniką - czasem słyszę iż w klawiszowym ujęciu nie tak daleko było na przykład Eternal do Nexus Polaris Covenant (świetny Being). Wiąże dudniący puls mechanicznej elektronicznej perkusji ze ścianą wioseł, które podporządkowane są nadrzędnej roli rytmu, z szeroką gamą syntezatorowych motywów, które z kolei mogą kojarzyć się zarówno z atmosferą orientalnych zagrywek, jak i transowymi, kosmicznymi pejzażami, jakie niewątpliwie koperta płyty może sugerować. Na Eternal brakło jednak szamańskiej wręcz aury z jaką kojarzę Passage i ostatni krążek Samel jaki w stu procentach nadal szanuję bardziej przemawiał/przemawia do mnie na poziomie syntetycznej quasi orkiestrowej chwytliwości (potężny The Cross), niż mrocznego, nawiedzonego obrządku, co absolutnie nie odbiera mu siły, która w tych okolicznościach tkwi myślę, w uwolnieniu się na dobre od oczekiwań black metalowych purystów. To powiazanie z zaskakująco dobrym przyjęciem Passage, gdzie przeskok stylistyczny jest najmocniej odczuwalny, a co dało wówczas ekipie Vorpha i Xy luz, odwagę i przekonanie o intuicyjnie trafionym kierunku. Co nie uchroniło jak się okazało wizerunku Samael przed w pewnym sensie w przyszłości w środowisku kompromitacją, bo okazało się, iż pewność siebie ich zgubiła - gustu (bardzo żałuję) pozbawiła. Jak tak można było z poziomu kultu do prawie synonimu żenady.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj