Ucieczka od cywilizacji, w pokorze by poddać się pokucie na gołą ziemię, na mityczny kraniec świata (ultima thule) w niemal księżycowy pejzaż emigracja, tylko zamiast pyłu i przestrzeni, przestrzeń i torf na jednej z szetlandzkich wysp. Poniekąd jak latarnik pośród niczego, niemal samotnie, zaczepiając się u hodowcy owiec i pozyskiwacza torfowego opału. W sumie nic o człowieku (bohaterze, Jakub Gierszał) nie wiem, bo scenariusz nie zakładał mi osoby Bartka wstępnego przedstawienia. Poznaje go na statku zmierzającym przez Atlantyk w kierunku jak się okaże północnym i wylądowanie na rzeczonej wyspie. Wyjaśnienie dostaje na koniec i wtedy zyskuje już pewność, iż o poczucie winy idzie - że się coś spieprzyło, a konsekwencje mogły okazać się kluczowe. Smutny film zapodał mi bez większego (rozpoznawalnego) dorobku reżyserskiego Klaudiusz Chrostowski. Film dość niemy, nie dość jednak przekonujący emocjonalnie, nawet jeśli akurat reżyser, wydaje się nic nie zjebał technicznie. Film nie przemawiający wprost po polsku, a jest przecież zasadniczo polski, czyli mówi obrazem i trochę muzyką, a słowa są jedynie dodatkiem, nie bardzo absolutnie koniecznym. Trudno mi polecić, bowiem to niewiele więcej niż osiemdziesiąt monotonnych minut, ogarnięte przez operatora stosującego metodę na podobieństwo tej Emmanuela Lubezkiego (Zjawa, Drzewo życia) i gdyby miało być więcej, mogłoby być w moim przypadku ponad siły.
P.S. Nie wiem czy Gierszał czy Capcake, czyli jagnię o ciemnym ubarwieniu gra tu lepiej. Oboje tak dobrze, jakby byli po odpowiednich szkołach, a Pan młody Owiec, to nawet z deskami scenicznymi obeznany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz