Oglądałem taki z domowej kanapy film właśnie, film który tak trochę po prostu był jedynie - niezły był, ale po nim pozostało po dwóch tygodniach jedno wspomnienie dominujące, że Gillian Anderson (wiadomka, Z archiwum X - kult najtisowy) w nim grała i grała chyba kogoś w rodzaju Jolanty Pieńkowskiej Brytyjskiej. Zatem nawet jeśli wyrozumiale napiszę, iż odebrałem go zaraz po wszystkim jako względnie porządne dziennikarskie filmicho, zakładam rzetelnie oparte na faktach, to tak jak ja postawię tym samym sprawę uczciwie, tak reżyser niczego ponad to co zobaczyłem od początku kitu mi nie wciskając, we mnie ponad standardowych oczekiwań nie wzbudzał. Ot właśnie, bardzo uczciwie postawiona sprawa na samym początku, rzecz o kulisach pracy w BBC i przede wszystkim śledztwa, jakie prowadzili dziennikarze tejże bardzo tradycyjnej stacji w sprawie powiązań niejakiego Księcia Andrzeja (dla mnie anonimowy człowiek, w raczej nie anonimowej brytyjskiej rodzinie królewskiej) z kimś takim jak totalnie skompromitowany Jeffrey Epstein - gdyby potrzeba było wyjaśnienia, to od nowego zdania nim służę. Amerykański finansista, multimilioner, skazany za przestępstwa seksualne - umarł i naturalnie teraz już nie żyje. Innymi słowy jak ktoś trafnie określił, na ekranie „telewizyjna grupa rekonstrukcyjna”, a jej głównym składnikiem działania wywiad telewizyjny z rzeczonym arystokratą, który prowadziła wspomniana Jola-Emily grana przez Gillian i fajna bo skuteczna (arystokrata raczej mało rozgarnięty utrafiony, obezwładniony i publicznie ukrzyżowany) praktyczna do obserwacji warsztatowa wprawka do podziwiania przez studentów dziennikarstwa. Ja wcześniej sprawy nie znałem, teraz się dowiedziałem i oczywiście poczułem się nie pierwszy raz przekonaniem elit o bezkarności zażenowany, ale żeby cokolwiek mnie zaskoczyło, a sam fabularny sznyt filmu porwał, to bardzo bardzo nie bardzo - że pokrętnie, a jednako stanowczo się wypowiem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz