środa, 1 stycznia 2025

Here / Here. Poza czasem (2024) - Robert Zemeckis

 

Zgłaszam pierwszy postulat w nowym roku, pragnę tym samy zarekomendować wiodącym stacjom telewizyjnym świeżego kandydata do świątecznej ramówki, który zapewne bez mojej przecież interesownej ingerencji zagości być może już od przyszłego roku obok żelaznej klasyki zarabiającej krocie dzięki pewniakom w blokach reklamowych. Tym bardziej że tutaj piękne sentymentalne odniesienie do głównej obsady Forresta Gumpa mamy i nie ma mowy, aby ktokolwiek związany emocjonalnie z zasłużenie największym hitem Zemeckisa, nie zauważył w postaciach Margaret i Richarda, Jenny i Forresta. Swoje przecież sztuczna inteligencja zrobiła i trudno nie przywoływać w pamięci tych samych ciepłych, serdecznych twarzy, dzięki technologii odmładzającej, która w wydaniu z roku 2024 jest znacząco bardziej przekonująca, niż jeszcze lat kilka, gdy ingerowała w wiek De Niro, Pacino i Pesci’ego. Myślę tu o efekcie nie odbierającym rysom twarzy mimicznej wartości, a za tym możliwości odczytywania istotnych emocji na nich się rysujących - co Zemeckis skwapliwie i obficie wykorzystuje, stosując zbliżenia. Jestem pod wrażeniem, ale zastanawiając się przed projekcją czy podoła on wyzwaniu związanemu ze statycznym charakterem kręcenia (kamera w jednym miejscu, przez cały zasadniczo film), uda się twórcom opowiedzieć ją zajmująco. Nie było się jak myślę teraz czym martwić, bowiem historia z gruntu technicznie statyczna, została opowiedziana dzięki sprytnemu montażowi i doskonałej teatralnej charakterystyce aktorskich kreacji zaskakująco dynamicznie. Wright i Hanks grają doskonale, ale nawet jeśli są centralnymi postaciami, to chyba jednak poziomem przeskakuje ich parka wcielająca się w małżeństwo pląsającej powabnej tancereczki i lekko utytego konstruktora relaksujących foteli. :) Re-we-la-cja, tak jak pozostała obsada - że wyróżnię jeszcze Kelly Reilly i Paula Bethany, dodających swoje warsztatowe dobro, do uroczo i wieloaspektowo, bez przeintelektualizowania ukazywanych podstawowych życiowych wartości. W Here jest oczywiście mnóstwo sentymentalizmu, ale cieszę się, iż nie doprowadzonego do poziomu od którego mnie by się ulało (nie wykluczam, że sporemu gronu widza mogło) oraz nie sprowadzonej do postaci łopatologicznej, przyspawanej do grzecznej formuły banalności - to też maksymalnie subiektywne odczucie. Każdy kto wybierze się do kina po coś więcej niż tylko serdeczną projekcję, wlewającą do serca otuchę - przede wszystkim poprzez utożsamianie się widza z postaciami z ekranu, ten się (daję pewność) zawiedzie. Tak jak twierdzę stanowczo, że trzeba by być kompletnie zgorzkniałym, pustym czy martwym w środku, aby nie pozwolić się przytulić/otulić tej kojącej historii. Taniemu sentymentalizmowi często mówię nie, odganiając prewencyjnie, ale w tym przypadku ze świątecznym sentymentalizmem odwzajemniłem przytulasa na misia. Jestem wciąż poniekąd zaskoczony, jakim cudem kameralny spektakl z jedną sceną i kilkoma cieszącymi oko dekoracjami, tak łatwo skruszył moją skorupę.

P.S. Piszę o Here dobrze, ale pamiętam też i nie mógłbym nie wspomnieć, że ta treść i obraz nie mają startu artystycznego i merytorycznego do najcudowniejszego filmu o upływie czasu - Ghost Story Davida Lowery’ego mam na myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj