sobota, 14 marca 2015

Strapping Young Lad - Alien (2005)




Ze sporej perspektywy czasowej o tym krążku piszę, bo to już dekada minęła odkąd pojawił się na rynku, jak i kilka lat upłynęło od ostatniego mojego z nim kontaktu. Przerwa ta trudna dla mnie dzisiaj do zrozumienia i brak mi jakiegokolwiek usprawiedliwienia, dlaczego tak długi okres czasu Alien nie gościł na mojej playliście. To zadziwiające, gdyż pamiętam jaki ferment swego czasu w moim postrzeganiu agresywnej muzy uczynił i teraz, kiedy na powrót jest intensywnie katowany jestem nim z równą mocą zahipnotyzowany. Spiritus movens tego zamieszania obiektem mojej fascynacji się staje - Devin Townsend, który prócz działań czysto kompozytorskich, także wokalnie kapitalną robotę wykonuje. Ryczy, wrzeszczy w sonicznym obłędzie się zatracając, mruczy, szepce i czystych zaśpiewów używa, aby emocje przekazać. To wokalista kompletny, kompozytor wyjątkowy i instrumentalista nieprzeciętny. Człowiek orkiestra, niespokojny duch, czysty diament pośród zwyczajności, wielki inspirujący artysta. Ten potężny monolit, którego głównym autorem przetacza się niczym ciężki pancerny pojazd napędzany wysokooktanowym paliwem, atakuje narząd słuchu kanonadą wystrzałów, wylewa się z głośników jako zmasowany atak furiackiej pasji, buchając mocą atomowej eksplozji. Jest szaleńczo intensywny, opętańczo nieprzewidywalny, niemal bez wytchnienia gna do przodu na złamanie karku. Dla każdego, kto muzyczne doznania do standardowego grania ogranicza to doświadczenie mózg lasujące, uginające kark i niechybnie pozostawiające psychologiczne konsekwencje. Turbo thrash, atomowy black metal, hiper death, rzeźnicki industrial i z drugiej mańki nostalgiczny rock, melodyjny pop czy pulsacyjny progres. Bo to, co wyobraźnia podpowiada Townsendowi wszelkim klasyfikacjom się wymyka i tylko niekonwencjonalne zestawienia określeń mogą w śladowym stopniu opisać, z jakim szaleństwem mamy do czynienia. To muzyka, która zgniata i łamie kości jednocześnie, torturuje bezlitośnie delikwenta miażdżąc mu łeb, jest mroczna i gwałtowna, ale i z tego hałasu dotyk światła się wyłania. To kuriozalne słońce jasnym blaskiem oślepiając sporo energii i radości dostarcza. Geniusz Townsenda jest nieodgadniony i niepowstrzymany, wiem, bo to właśnie czuję każdym fragmentem swojego jestestwa. W tym szaleństwie jest metoda i cieszę się, że mam szansę by czuć i przeżywać tą niezwykłą sztukę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj