czwartek, 19 marca 2015

Get On Up (2014) - Tate Taylor




Nie mam ani jednej płyty Jamesa Browna, ale doskonale rozumiem jego przekonanie o ogromnym wpływie na oblicze muzyki rozrywkowej. Funk, soul, gospel, r'n'b, blues i rock'n'roll, czyli pełna fuzja niemal wszystkiego w jednym. Tu muzyka rzecz jasna głównym aktorem podczas projekcji, a Tate Taylor na słowa uznania niewątpliwie w moim przekonaniu zasługuje, gdyż tą biografię udanie i z wyczuciem ubrał w formę jednoznacznie nasuwającą skojarzenia z muzycznym dorobkiem "Pana Browna". Znaczy jest ona widowiskowa, pełna dynamiki, emocjonalnego tła i przede wszystkim kapitalnej zabawy. Atłasowy James Brown znaczy brokatowy kicz na pierwszym planie, a pod tą fasadą tandety prawdziwa pasja. W tej piersi drzemał silny duch, charyzma i niebywała wewnętrzną motywacja. Jego osobowość skrajnymi warunkami kształtowana, w dzieciństwie wyraźnie okaleczona, w życiu dorosłym popularnością i materialnym przepychem rozpieszczana takiego oryginała finalnie światu przyniosła. Nieokiełznanego na scenie, nieprzewidywalnego w życiu prywatnym, nawiedzonego kaznodzieje, zawodowego tyrana, który pomimo wielu przywar jedną istotną zaletę posiadał. Doskonale spiął show i biznes, sukces osiągnął i na zawsze zapisał się w historii muzyki. Gapiłem się jak zaklęty w popisy jakimi czarował Chadwick Boseman - ruch, taniec, subtelne gesty, w rozpasaną manierę i ten immanentny sposób nawijki. Za to należą się gromkie brawa aktorskiemu rzemiosłu Bosemana, który wybornie w odtwarzaną postać się wcielił, a pomysł scenarzystów i reżysera na bezpośredni sposób narracji, zwracanie się centralnej postaci wprost do widza, użycie sugestywnych spojrzeń w stronę kamery oraz fabuła z chronologicznymi przeskokami równie ekscytujące wrażenie zrobiła. Dla mnie bomba, bo ten swoisty groove w obraz, muzykę i treść wtłoczony rzeczywiście wprawiał w ruch całe moje wnętrze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj