Marcin
Wrona przed siedmioma laty taki oto film zrobił. Śpieszę napisać, że kapitalny film o tym, iż nie jest łatwo wyrwać się z kryminalnego
półświatka, pozostawić za sobą mroczną przeszłość i rozpocząć z czystą kartą
nowe życie. Szczególnie, gdy sprzedaje się krewnego lokalnej grubej ryby, a ona
mściwa o przebaczeniu w chrześcijańskim geście nie mająca pojęcia. Pamięć o
„krzywdzie” i sadystyczna zemsta w środowisku gangsterskim to jak się okazuje
pierwsze dwa punkty niepisanego kodeksu „branży". Zatem tylko kwestią czasu, okoliczności i miejsca, kiedy koniec nawróconego gangstera nastąpi.
Chciało się żyć na bogato, na dużym ryzyku, a teraz stabilizacji się poszukuje?
Nic dziwnego, że wszystko się totalnie pogmatwało i trzeba zapłacić najwyższą
cenę za grzechy i zaniechania z przeszłości. Niby to szablon w mocnym kinie,
ale nie w tym autorskim Marcina Wrony, gdyż prócz samczej rozgrywki typów spod
ciemnej gwiazdy, sporo w fabule symboliki. Reżyser był artystą ambitnym toteż
nie ograniczał się wyłącznie do epatowania przemocą, unikał tanich sztuczek
skupiając się na zimnym, niepokojącym klimacie i głębokiej psychologii
podejmowanych przez bohaterów wyborów. Korzystając ze znakomitego własnego
warsztatu, umiejętności kilku równie dobrych specjalistów od kwestii
technicznych oraz inspirując uzdolnionych aktorów do stworzenia przekonujących
kreacji uzyskał jak na krajowe warunki (zawsze kasa) rewelacyjny efekt. Nie
tylko zrobił trzymający w napięciu, przemyślany i zaskakujący finałem thriller
o odpowiedzialności i lojalności, strachu i ironii, ale także obudował go
błyskotliwymi odniesieniami jak zasugerował tytułem wyraźnie o charakterze
biblijnym. Żadne to jednak bajdurzenie pokornej owieczki bożej, tylko analityczne i krytyczne spojrzenie na brutalną rzeczywistość przez pryzmat religijnych
dogmatów.
P.S.
Miał Marcin Wrona niewątpliwie rękę do fascynującego kina, kto wie jak daleko
mógłby dotrzeć, ile jeszcze osiągnąć – szkoda straconego talentu, szkoda wreszcie
młodego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz