Luty 2025 (czyli w do najwyższej potęgi w cholerę czasu po premierze) ja obecnej schyłkowej zimy zostaję wpierw podpuszczony, a finalnie wkręcony, póki co (bo lekko się dla zasady he he opieram) w Smashing Pumpkins z Siamese Dream, a dzieje się to głównie na starcie za udziałem riffu otwierającego i kontynuowanego z Cherub Rock, bowiem od razu mam jedne skojarzenia, a one wędrują, a wręcz zasuwają w kierunku inspiracji z grunge'owego (jeszcze wówczas nie nazwanego, w powijakach będącego podwórka) obrabianego przez Soundgarden na Louder Than Love. Tak tak tak, szalikowcy DYŃ mogą robić miny, ale ja w tym riffowaniu słyszę i nie odsłyszę choćby mnie torturowano inspiracje cornellowsko-thayilowskie, spóźnione o kilka latek. Jednak wzbijając się na poziom uczciwości dla mnie niebotyczny (tak tak tak - jestem przywiązany do OGRODU i jestem niepokornie przekorny) docieram też do wnętrza głębszego SD, ale jeszcze nie za sprawą Quiet, a dopiero Today, który najszczerzej to wiąże moje wspomnienia o nucie SP z obecnym jej oglądem uporczywie przez korespondencyjną kumpelę wszczepianym i ja chcę jej powiedzieć, że ten mój maksymalnie subiektywny i uparty pogląd sprzed wielu laty skonstruowany, każe mi myśleć o SP w ujęciu takiego Today, jako lekko "zgrandżowanym" (uwaga!) "grindeju". Może to cios, a może uderzyłem w wypierane lekko i bez większego (he he) uszczerbku przyczyniłem się do wykrztuszenia przyznania mi racji, jednocześnie łagodząc ewentualne zgrzyty, profilaktycznie stwierdzając pod pręgierzem publicznej odpowiedzialności, że to lajtowe bujanie z Hummer kręci mnie tak samo jak większa surowizna Cherub Rock i rezonują ze mną te wszystkie nawiązujące do smarkatych przeżyć obrazki, jakie zdobią single z omawianego, a Disarm to mnie wręcz wzrusza i porusza chyba od zawsze, bowiem jak już dałem powyżej do zrozumienia DYNIE rozpaćkane dostawały swoją intensywną szansę w zamierzchłych czasach świetności eMtivi, a ja w piwnicy w tym czasie nie byłem cały czas trzymany. Jednakowoż uznaję, iż najlepsze z SD to łożenie jest według wzorca z dwóch startowych numerów i najKURWlepszego Geek U.S.A. za którego piski bym ozłacał bardziej chętnie niż za dobre, jednak lekko się rozmywające na przykład "majonezy", a na pewno smucące do lekkiego przynudzania "spejsboje". Szczęśliwie połowa stawki i jeszcze trzeci od finału megaśnie ciekawy Silverfuck, to fajni gitarowi mocarze, więc zamykające plumkania znoszę dużo łatwiej i postanawiam przejść do kolejnego krążka DYNIEK, o czym wkrótce, tak jak tu zawsze odpowiednio pokrótce używając formy myślowej chaotycznie-tradycyjnej opowiem. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz