Jak sympatycznie się to zaczyna, to ja byłem pod ogromnym urokiem cudnej listy dialogowej i fenomenalnego uroku Charlesa Laughtona. Pewnie najbardziej pamiętanego z roli Semproniusza Grakchusa w Spartakusie wiadomo kogo! Za kamerę w tym przypadku jednak inna legenda, w roli szefa szefów na planie Billy Wilder, a na tapecie sztuka Agathy Christie, więc i inscenizowana sprawa kryminalna w klasycznej oprawie z lekko przymrużonym okiem, czyli bez makabry, stawiając na błyskotliwość intelektualną i klasę wynikającą ze swobody gawędziarskiej. Przecież w sumie ani po królowej dedukcyjnego kryminału czy po specu od obyczajówek z komediowym zacięciem, nie mogłem spodziewać się przygnębiającego realizmem dramatu sądowego - no niedoczekanie zaprawdę. O czym? O morderstwie rzecz jasna! Taki numer, że jedna przebieranka i wystarczyło by zmanipulować czcigodny aparat sprawiedliwości. Teatralnie udramatyzowany finał jak przystoi klasycznemu kinu oraz upstrzenie twistami, jak na takie kino w ilości przesadnej. To nie kpina z mojej strony, ale zabawnie urocze są te ze zbiorów starego kina filmy i naiwności teraz po latach wyraźnie wyczuwane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz