W kooperacji ze sprawdzonymi współpracownikami, Piesiewiczem i Idziakiem, po wielkim, zaskakującym i przełomowym sukcesie Krótkich filmów, Kieślowski opromieniony i ożywiony nakręcił swój pierwszy film w koprodukcji zagranicznej. Wyszukał i zaangażował młodziutką i pełną subtelnego wdzięku Irene Jacob, otoczył ją troskliwą dojrzałą opieką, a ona uznała go za swojego mentora. Wsparł polskimi mocnymi aktorskimi nazwiskami, z wdzięczności bodaj w epizodzie umieszczając Kalinę Jędrusik i Aleksandra Bardiniego. Z marszu domniemam wykorzystał techniczny niuans w postaci żółto-zielonkowatego filtra i to mam wrażenie przyczyniło się nie tylko do pozbawienia kompletnie obrazu energii, ale myślę że nawet zasadnych opinii, iż Kieślowski zrealizował Weronikę bez koniecznego atrakcyjnego dla szerszej widowni podbicia potencjału pomysłu i co najgorsze bez charyzmy większej. Jak to w sumie u Kieślowskiego intelektualna wrażliwość ponad wszystko, społeczno-polityczne konteksty, psychologiczna emfaza i dylematy natury moralnej oraz kluczowy prymat treści nad formalną stroną dalekiej od atrakcyjności dla powszechnego widza formy. Mnóstwo symbolizmu, detali na które zwróci uwagę garstka widzów, a których znaczenie rozpozna z tej garstki jeszcze garstka mniejsza. Zmienił też przy okazji Kieślowski kompletnie swoje podejście w kwestii oczekiwań, a sam film doprowadził go do depresji, zupełnie inszej niż bywało drzewiej, kiedy przejmowanie przybierało obsesyjnie napędzającą, inną formę, a już z pewnością komercyjny sukces wysiłku nie był dla niego celem samym w sobie. Mam tu na myśli, że nie przykładał uwagi do sukcesu takiegoż, tak samo mocno jak do realizacji własnych wizji ku osobistej satysfakcji przekazania czegoś według własnej hierarchii wartości ważnego. Totalna więc za kulisami zmiana warunków pracy i podświadomie filozofii tworzenia, choć ta druga to wyłącznie na zasadzie stresu wynikającego z pokładanego zaufania i roszczeń co do spieniężenia sukcesu artystycznego, bo determinacji jako takiej to myślę Kieślowskiemu nigdy nie brakowało. Zachodnia widownia przecież go pokochała, a jego poczucie zobowiązania zabijało, na szczęście ostatecznie wszystko co związane z Weroniką skończyło się względnie dobrze. Film jak doczytuję, w świetle teraźniejszości odnosi tak frekwencyjny jak i artystyczny sukces, a Kieślowskiemu przykleja się nie do zdarcia etykietę mistyka i szamana. Nieliczni jedynie krytycy uznali Podwójne życie Weroniki obrazem wydumanym, napakowanym przesadnie metafizyką i przeestetyzowanym - nie czując się krytykiem podzielam prywatnie ich opinie, bo nie po drodze mi w kinie ze snobowaniem i męczy mnie tylko dla autora zrozumiałych puent i przesłań wychwytywanie. Nie lubię najzwyczajniej, gdy zamiast zamykać seans podekscytowaniem lub przejęciem, finalizuję je totalnym przemęczeniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz