środa, 5 listopada 2014

Bloodbath - Nightmares Made Flesh (2004)




Na horyzoncie nareszcie czwórka, a ja o dwójce Bloodbath będę teraz pisał - kilka zdań skreślę, które z perspektywy kilkuletniego obcowania z materiałem na szybko sklecone. Jednocześnie rzecz jasna robiąc skok w przeszłość na wrażeniach z roku wydania albumu także po części formowane. :) Dwa fundamentalne fakty na początek, że na wokalu zabrakło Mikaela Akerfeldta, którego godnie zastąpił inny weteran i legenda w jednej osobie jakim Peter Tagtgren, oraz że drugie uderzenie przyniosło w obrębie tradycyjnego na szwedzką modłę rąbanego death metalu, może nie rewolucyjne ale istotne zmiany. Brzmienie uległo przeobrażeniu, bo po głębokiej wilgotnej piwnicy jaka na Resurrection Through Carnage dominowała, tutaj więcej siarki, co ogień roznieca dodano. Wiosła tną cięte, szorstkie riffy, sekcja dudni, pędzi, a Tagtgren zdziera gardło w swoim firmowym stylu. W jego głosie mniej zaflegmionego „barytonu” made in Akerfeldt, za to większy udział szorstkiego krzyku. Ta zmiana paszczy wespół z brzmieniowymi modyfikacjami wyraźnie piętno na odbiorze materiału odcisnęły. To już nie tylko ukłon w stronę legend grobowego bulgotu, ale i odważna, udana próba urozmaicenia proponowanego firmowego produktu. Jedynką w swoim czasie zainicjowali, bądź wstrzelili się z wyczuciem w trend zbudowany na resentymencie do klasycznego death metalu spod znaku trzech koron. Nightmares Made Flesh natomiast pokazał, że nie ugrzęźli w nostalgicznym kopiowaniu legend, ale poszli z impetem za ciosem z pełnym arsenałem nowych kombinacji - stosując tu terminologie pięściarską. ;) Swego czasu dostając krążek w swe łapska i dokonując pierwotnego odsłuchu, przyznam byłem zaskoczony, bo spodziewałem się jedynie udoskonalonej wersji debiutu, zamiast nowego otwarcia, które w ograniczonym stopniu na bazie jedynki skonstruowane. Chwilę zajęło zaprzyjaźnienie się z tą dynamiczną porcją mięcha, jednako gdy już je przetrawiłem, to przede wszystkim takie przykładowe petardy jak Outnumbering of the Day czy Feeding the Undead na lata swoje miejsce znalazły w death metalowym menu jakie sobie serwowałem. Ten album za cholerę nie stracił swoich walorów, a ja oczekuję, że nadchodzący Grand Morbid Funeral do tych moich faworytów będzie nawiązywał. Wiem po drodze był jeszcze The Fathomless Mastery ale jakoś do jego sterylnego "amerykańskiego" brzmienia nie mogę się przekonać. Szkoda, bo zawarte na nim kompozycje zasługiwały na bardziej skandynawską oprawę. O tym w szczegółach może jeszcze kiedyś, jak ON książę ciemności i wszelkich koszmarów władca da - znaczy łaskawie zezwoli. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj