wtorek, 4 listopada 2014

Pulp Fiction (1994) - Quentin Tarantino




Co ja będę próbował oryginalnością błysnąć, maluczki jestem i tyle! Przy okazji jubileuszu, klęknę więc przed obliczem tej filmowej ikony i jednym tchem z pokorą i szacunkiem wymienię chociaż część jej wyjątkowych walorów. :) Ezekiel 25-17, przypadkowy strzał w wozie bo wyboje były, hash bary i soczysty whopper, masaż stóp, a intymne lizanko, konkurs taneczny, Marsellus Wallace i czarnuchy, Jimmy i żona w typie histerycznym, monolog Vincenta przed lustrem o moralności i lojalności, Wolfe który rozwiązuje problemy, Zed i jego hobby, Pokrak słodziutki, Butch i rurka z kremem, adrenalina w serducho, zblazowany Lance i żona księżniczka piercingu jak i historia z zegarkiem w dupie. Mało? To trzeba jeszcze zaznaczyć, że genialnie skonstruowane postaci i błyskotliwe dialogi wsparte niezwykle inteligentnie autorsko modelowaną formą, muzyką porywającą i aktorskim kunsztem. Wielopłaszczyznowy majstersztyk, z atrakcyjną fasadą i głębokim tłem do interpretacyjnego teoretyzowania. Z detaliczną precyzją i niczym nie ograniczoną twórczą inwencją, mrugnięciem okiem i śmiertelną powagą w jednym. Bo to opus magnum mistrza Tarantino, crème de la crème w jego bogatej filmografii. Coś tak wyjątkowego, że dech zapiera i w fotel wgniata, kultem niemal natychmiast zostaje otoczone i w popkulturę wrasta. Te korzenie dwadzieścia lat temu bardzo głęboko zostały zapuszczone i nie ma bata, na dekady stały się wzorcem doskonałości. Przesadzam? Za kolejne dwadzieścia lat mi rację przyznacie – nie ma w historii ambitnego kina bardziej rozpoznawalnego obrazu! Idealny przykład jak pogodzić sukces komercyjny z tym artystycznym. Z bezkształtnej masy porządek rzeczy zrodzony, gdzie jego moc sprawcza? Zbieg okoliczności, los ślepy, przeznaczenie czy plan Boży tym wszystkim kieruje? To tak na koniec tytułem analizy treści i źródła geniuszu Tarantino.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj