czwartek, 10 grudnia 2015

Bridge of Spies / Most szpiegów (2015) - Steven Spielberg




Coraz częściej słyszalne są głosy, jakoby Steven Spielberg w swej twórczości stawał się konwencjonalnie mechaniczny. Trudno się z tą tezą nie zgodzić, wziąwszy pod uwagę od kilku lat przedkładaną staranną poprawność nad oryginalność. Reżyser co swego czasu ogromne zamieszanie ikonicznymi już obrazami robił, dziś nic ponad warsztatową precyzję nie ma do zaoferowania. Robi filmy na wysokim poziomie, lecz brak im świeżości, która coś więcej li tylko satysfakcję by przyniosła. Wiek plus spełnienie artystyczne wygrały lub zwyczajna rutyna go zjadła? Cholera wie. Jednego jestem pewien totalnego kitu nigdy nie wpychał, a nawet kiedy zabierał się za formy może mało ambitne, w bawełnę nie owijając, takie po prostu banalne, nakierowane do precyzyjnie określonej widowni, to i tak w swej gatunkowej formule technicznie były one wyśmienite. Jest gość uporządkowany i w swym kinowym rzemiośle względnie równy, posiada swój charakterystyczny styl i w historii X muzy zapisał się wyraźnie. Wymieniać w porządku alfabetycznym tego co najdoskonalsze w jego twórczości i argumentować detalicznie dlaczego taki akurat mój wybór teraz nie zamierzam. Dla wątpliwej jakości lansu pastwić się nad tymi zdecydowanie bardziej schematycznymi produkcjami także nie będę, bo nie czas i miejsce na podsumowania, kiedy ten wstęp przy okazji mojej konfrontacji z Bridge of Spies miał tylko w założeniach odnieść się do obecnej oceny dokonań Spielberga. W tym miejscu dzisiaj, przy okazji najnowszej jego produkcji, zgadzam się z przykrością w pełni, iż rutyna mistrza pożarła. Dysponując historią o ogromnym potencjale, uzyskał efekt tylko przyzwoity - prawdę mówiąc zaprzepaszczając na spółkę z braćmi Coen na dzieło szansę. Bo większym dla mnie zawodem niźli forma reżysera Listy Schindlera okazał się scenariusz Coenów, w którym łapiąc za ogon wszystkie sroki żadnej w efekcie nie chwycono dostatecznie skutecznie. Rozdrobnienie i rozmiękczenie maksymalne nastąpiło z efektem finalnym w postaci filmu bez nawet śladowych ilości indywidualnego charakteru. Poprawność rządy bezdyskusyjnie przejęła i przez to niestety Spielberg strasznie błądzi, gdyż prócz braku charyzmy i elementarnej oryginalności strasznie drażni pseudorealizm historyczny wpasowany w ramy niepodważalnego kontrastu. Mamy zatem idealnych Amerykanów i ohydnych Sowietów, którzy nie mają jakiegokolwiek startu do praworządnych funkcjonariuszy ojczyzny demokracji, tej o formule jedynej i niepodważalnej. O zgrozo, oni nawet tego biedaka, szpiega radzieckiego nie drasnęli, on w tym sanatorium więzieniem nazwanym przebywając, wręcz zaczął miłością do systemu szanującego prawa człowieka pałać. Jasne że przesadzam, ale trudno nie drwić gdy zimna wojna i rywalizacja mocarstw w pluszowej formie jest ujęta. Wszystko niemalże zostało schematycznie i najjaśniej jak się dało skrojone podług łopatologicznej filozofii dla fast foodowej publiczności. Oj boli strasznie takie traktowanie intelektu widza (mam tu także siebie na myśli :)), który to pomimo naturalnej sympatii dla sojuszników zza Atlantyku, czuje się jak na spędowej wyprzedaży najlepszych produktów po najniższej cenie, znaczy naiwny łyka i nawet popijać nie musi. Spróbuje jednak odnaleźć pośród patosu, tego całkowitego braku scen dojrzałą emocjonalność poruszających na rzecz (mistrzu litości) szablonowej patriotycznej miałkości jakieś pozytywy. I zauważę, że plastyczne odtworzenie rzeczywistości, praca scenografów i speców od strony wizualnej dała radę. Role mimo, że nie oscarowe to warsztatowo bez jakiejś żenady, ale to przecież Hollywood i przedstawiciele kina spod tego sztandaru sroce spod ogona nie wypadli - tak sroka występuje w tym tekście po raz drugi. :) Niemniej jednak ja z kina wychodząc już dawno nie czułem się tak rozczarowany i ubolewam, że zamiast przeżyć coś wyjątkowego wpychany byłem w objęcia Hypnosa lub innego Morfeusza. Wstydu wielkiego Spilbergowi Bridge of Spies nie przynosi, tym bardziej chwały oszczędza. Daje jednak pewną szansę na przyszłość, bowiem jest u nas w kraju potrzeba nakręcenia Wielkiej Hollywoodzkiej Produkcji o Polskim Bohaterstwie Narodowym. Sugeruję niniejszym Panu Stevenowi złożenie aplikacji u Pana "Prezesa Polski" - z takim obecnie prezentowanym potencjałem węszę tutaj dla niego sporą szansę. Zrzutkę zrobim i wtedy na mur, beton Oscara zgarniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj