sobota, 5 grudnia 2015

The Pianist / Pianista (2002) - Roman Polański




Po kilku latach przerwy powróciłem do Pianisty Polańskiego, by osobiste i myślę, że frapujące refleksje zebrać pozostawiając je na stronach bloga. Skupiłem się podczas seansu w pełni na obrazie, w kontekście współczesności jakbym premierowe z nim spotkanie odbywał, a teraz gdy w tle płynie ścieżka dźwiękowa i silne emocje mną na nowo wstrząsają, próbuję kłębiące się myśli zebrać i w miarę spójnie je spisać. Przepraszam z góry za ewentualny chaos formy lub brak żelaznej konsekwencji, bowiem historia życia Władysława Szpilmana, a precyzyjniej pisząc obserwacja okresu spędzonego w okupowanej Warszawie, to niezwykle poruszające doświadczenie, które utrudnia zachowanie zimnej krwi i pozbawia potrzebnego dystansu, by w miarę kompetentnie, przede wszystkim walory czysto techniczne czy artystyczne produkcji opisać. Szczególnie, gdy dodatkowym obciążeniem dla emocji niedawno obejrzany dokument, w którym narratorem opisującym te czasy sam Szpilman, a jego naturalnie głęboko zaangażowany, drżący wyraźnie ton głosu nadal w głowie wybrzmiewa. Tyle tytułem usprawiedliwienia, bądź uzasadnienia fundamentalnych przyczyn braku zdystansowanej percepcji i zaburzających poniekąd (asekuruję się) jej rzeczowość powodów. Bo z premedytacją uniknę tutaj pisania o dostrzeżonych, bądź niezauważonych walorach artystycznych, cechach typowo warsztatowych uznanego reżysera, operatora czy autora muzyki. Nie wspomnę także o umiejętnościach aktorskich zaangażowanych gwiazd polskich czy zagranicznych oraz daruję sobie artykułowania perspektywy ideologicznej czy światopoglądowej. Odniosę się jedynie do sedna materii, historii ocalenia jednego życia i jej symbolicznego znaczenia, bo ona jak w soczewce skupia postawy człowieka w momentach ekstremalnego zagrożenia. Zrobię to by nacisk położyć wyłącznie na postać Władysława Szpilmana, podkreślić szacunek dla jego antybohaterskiej postawy (w tym rozumieniu niepotocznym) i zrozumienia tej nadrzędnej potrzeby utrzymania się przy życiu. Tym przede wszystkim ujął mnie najmocniej, że absolutnie swojej wyjątkowości nie afiszując tylko i wyłącznie skupił się na postaciach, dzięki którym własne życie zachował. Bez względu na pochodzenie ludzi ocenił, dzieląc ich jedynie na szlachetnych i podłych, bez obrzydliwego wartościowania przez pryzmat cech, które w rzeczywistości zawsze były bez znaczenia dla moralnej oceny. W tym miejscu zakończę swą wypowiedź i za pomocą paradoksalnie donośnego milczenia, pozwolę teraz spojrzeć na tą bolesną historię z tej własnie płaszczyzny, z której myślę, że wyraźnie widać czystą naturę prawdziwego człowieczeństwa. 

P.S. Wiem, że dla całościowego obrazu brakło lektury wspomnień Szpilmana będących podstawą ekranizacji, która co naturalne z racji ograniczeń czasowych niestety zapewne wiele ważkich wątków pominęła, a pewne spłyciła. Może kiedyś, w przyszłości uda się znaleźć odpowiednią ilość czasu, by tą zaległość nadrobić i ewentualnie dodatkowe przemyślenia do powyższego tekstu dopisać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj