sobota, 19 grudnia 2015

Kadavar - Berlin (2015)




Moja wewnętrzna blokada determinowana i jednocześnie manifestowana niechęcią do niemieckiego mielenia produkowanego przez weteranów spod znaku power, heavy, speed, thrash metalu oraz innych gothic czy sympho wynalazków powoduje, iż nawet liznąć twórczości kapel o tym pochodzeniu nie próbuję. Bez względu na przynależność gatunkową, nie mówiąc nawet naturalnie o jakości - twarde postanowienie mi towarzyszy, że germańskie kwadratowe granie nie spaczy mojego dobrego gustu i kropka. W jakimś sensie (pewnie sporym) jest to całkowicie irracjonalne przekonanie, szczególnie ze względu na istotę niemieckiej, a w szczególności berlińskiej awangardy i jej znaczenie dla rozwoju nie tylko muzyki ale i szeroko rozumianej sztuki. Wiem że sporo Europa w sensie rozwoju kultury temu miastu zawdzięcza i posiadam też wiedzę wyczytaną, iż współcześnie w retro graniu (bo o nim tu będzie) na terenie naszych zachodnich sąsiadów jest nielicho. Świadom też jestem, iż pośród wysypu tego rodzaju zespołów pewnie kilka zasługuje na większą uwagę, ja jednak niczym twardogłowy radykał ze spaczonym umysłem przez osobiste doświadczenia i nabyty sceptycyzm nie jestem w stanie fobii przezwyciężyć i zwyczajnie ignoruje ten twórczy ferment. Nawet gdy w magazynach muzycznych szanowani eksperci uwagę swą na przedstawicielach tej sceny skupiają, ja trzymając się kurczowo uprzedzeń podważam wiarygodność i podstawy ich ekscytacji. Zrobię to teraz w najprostszy sposób za pomocą bezpośredniego starcia nie opierając się na przypuszczeniach lecz miarodajnej autopsji. Postawię na jednej szali wielokrotnie potwierdzaną wartość takich grup jak Rival Sons, Orchid, Graveyard czy Lonely Kamel z promowanym intensywnie jednym z liderów niemieckiego spojrzenia na retro rocka. Na tapecie najnowsza produkcja Kadavar ze stylową okładką i sugestywnym tytułem. Berlin w odtwarzaczu kręcił się kilkukrotnie, a z każdym kolejnym odsłuchem coraz bardziej jasne się stawało, że startu do albumów światowych liderów to absolutnie nie ma. W cuglach wyżej wymienieni przedstawiciele sceny amerykańskiej, szwedzkiej czy norweskiej wygrywają bo proponują coś więcej niż tylko miałkie kopiowanie bohaterów sprzed lat. To mój zarzut w stosunku do longa Kadavar, że brak indywidualnej charyzmy sprowadza ich granie do poziomu cover bandu, który ma ambicje nagrywania własnych kompozycji, ale bez większego poparcia w umiejętnościach kompozytorskich i wykonawczych. Na plus jedynie wyróżniłbym The Old Man, Last Living Dinosaure, Lord of the Sky czy Circles in My Mind lecz to i tak jedynie tylko zgrabne numery bez dłuższej przydatności do spożycia. Perspektywy rozwojowej na razie nie widzę i nie bardzo mam ochotę podejmować kolejne próby konfrontacyjne. Czasem warto spróbować otworzyć szerzej oczy by dostrzec coś intrygującego, pokonać uprzedzenia, zebrać się na odwagę by nieco przewartościować swoje spostrzeganie. Jednak jeszcze nie tym razem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj