niedziela, 20 grudnia 2015

Riverside - Shrine of New Generation Slaves (2013)




Anno Domini High Definition oprócz zachwytu nad zawartością muzyczną, przynosił mi też obawę związaną z zabrnięciem Riverside w uliczkę, gdzie przerost formy nad treścią może pogrzebać pod ciężarem megalomanii ogromny potencjał grupy - walor idealnie łączący w sobie komercyjną i artystyczną stronę muzycznej sztuki. Oto bowiem dla mojego przerażenia rysowała się perspektywa ostatecznego dryfu grupy Mariusza Dudy w kierunku, w którym odjechał mniej więcej dekadę temu Dream Theater. Mam tu na myśli miałkie powielanie schematu, skupianie się na podświadomym zaniechaniu pisania kompozycji, które emocje i chwytliwość wiążą w ekscytujące przeżycie, na rzecz pogoni za technicznym wirtuozerstwem w służbie egoistyczno-narcystycznych pobudek. Szczęśliwie warszawiacy okiełznali swoje ambicje i zamiast ustawić się w blokach do wyścigu o tytuł najdoskonalszych "progresywnych progersów" wśród metalowców, spojrzeli na tą rywalizację z perspektywy doświadczonego zawodnika, nie gówniarza z gorącą głową. Dostrzegli niebezpieczeństwo zatracenia się w technicznych popisach i zamiast brnąć uparcie w pozbawioną naturalnych emocji duchową próżnię, powrócili poniekąd do korzeni rocka. Nagrali album, który w perfekcyjny sposób powiązał "hiciarski" potencjał zgrabnych piosenek z ogromną wyobraźnią kompozytorską i wybornymi możliwościami warsztatowymi instrumentalistów. Sekret sukcesu Shrine of New Generation Slaves upatruje przede wszystkim jednak nie tylko w założeniach co do formuły albumu, ale i w fantastycznych zdolnościach aranżacyjnych. Krążek kipi od ciekawych rozwiązań melodycznych i rytmicznych, jest pełen zaskakujących zwrotów akcji, a one same dostarczają przyjemności nie przez fakt ich samego zaistnienia w poszczególnych utworach, lecz płynnego przechodzenia pomiędzy względnymi skrajnościami - nakładania się jaskrawych pomysłów, przenikania się z subtelną harmonią intrygujących motywów. Uzbrojone w hard rockowy pazur kompozycje w rodzaju New Generation Slave, Celebrity Touch, czy Feel Like Falling, z wyrazistymi riffami i elektryzującymi klawiszami idealnie koegzystują z rozbudowanym i poniekąd szalonym Escalator Shrine jak i stanowią kontrapunkty dla natchnionej liryczności We Got Used to Us oraz kołyszącej zjawiskowości The Depth of Self-Delusion czy transowego Deprived - będącego czymś na kształt kolażu cech charakterystycznych muzyki Tool i Porcupine Tree z własną tożsamością Riverside doprawioną intrygującą barwą, jak doczytałem saksofonu sopranowego. Może się nie znam, być może nazbyt naiwnie podchodzę do kwestii uznawania Riverside za grupę wyjątkową, a S.ON.G.S. z bezkrytyczną ekscytacją definiuję jako album perfekcyjny. Wiem, że się nie mylę z zaskakującą nawet mnie pewnością, bo słyszę i czuję intensywnie i jak bardzo merytorycznie by nie uzasadniać, że w obiektywnej rzeczywistości jest inaczej, to od ponad miesiąca mam przekonanie, że nie ma takiego argumentu który przed radykalnym upieraniem się co do swoich odczuć by mnie powstrzymał. Doznałem swoistej iluminacji, ujrzałem w dźwiękach Riverside czystą magię, dotknąłem niemal absolutu i wszystko za sprawą jednego koncertu. To nadzwyczajne jak mocno otworzył mnie on na tą muzykę, jak gwałtownie odmienił moje dotychczasowe spostrzeganie ich twórczości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj